[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zupełnie od wysiłku. Dlatego właśnie nie mogę zasnąć, mówiła sobie. W głębi serca wiedziała
jednak, że powód był zupełnie inny.
Była rozdrażniona. Po pierwsze, nie dotrzymała danej sobie samej obietnicy, a po drugie Blair nie
ukrywał przecież, że uważa ją za rozkapryszoną, bogatą pannicę. Mimo to był miły, a w dodatku
dał jej odczuć, że jest pociągająca i atrakcyjna. Dlaczego?
No, ale pewnie dokładnie to samo daje teraz odczuć Liz. To, że ktoś jest dla ciebie miły, nie
oznacza jeszcze, że musisz dla niego od razu stracić głowę. Pamiętaj, mówiła do siebie ze złością,
że pacjenci często zakochują się w lekarzach. Uczyli cię przecież tego już na studiach.
Nie udało jej się jednak stłumić wewnętrznego przekonania, że to, co czuła wobec Blaira, było
czymś więcej, i że uczucie to jest głębsze i poważniejsze nawet od tego, które żywiła wobec
człowieka, z którym kiedyś była zaręczona. Wtuliła twarz w poduszkę i westchnęła ciężko.
- Czy nic pani nie potrzeba? - spytała pielęgniarka, która właśnie zajrzała do pokoju.
- Dziękuję, siostro. Wszystko w porządku. Muszę się w końcu nauczyć spać bez środków
nasennych.
Pielęgniarka odeszła, a Cari leżała ze wzrokiem utkwionym w sufit. W chwilę potem usłyszała
głosy na parkingu tuż pod swoim oknem. Wiedziała dobrze, kto przyjechał. Blair i Liz. Mieszkanie
Blaira znajdowało się w szpitalu, Liz mieszkała za miastem, dzisiaj jednak zostawiła swój
samochód przy szpitalu.
Nie zastanawiając się wiele, Cari wstała z łóżka i delikatnie odsunęła zasłonę. Liz i Blair stali przy
samochodzie. Gdy spojrzała na nich, Liz uniosła ręce i objęła Błąka za szyję. Patrzył na nią długo,
a potem nachylił się i pocałował ją w usta. Cari puściła zasłonę i wróciła szybko do łóżka, pełna
niesmaku do siebie. Ogarnął ją smutek i zniechęcenie. Naciągnęła kołdrę na głowę i czuła, jak oczy
napełniają jej się łzami.
- A niech mu tam... - szepnęła ze złością i powtórzyła to jeszcze wiele razy, aż zmorzył ją sen.
ROZDZIAA SIÓDMY
W poniedziałek po południu Cari wreszcie spakowała swoje rzeczy i z ulgą opuściła szpital.
Krótki odcinek drogi do domu Jocka i Maggie przebyła z sercem przepełnionym radością.
Byłoby pewnie zupełnie inaczej, gdyby miała opuścić Slatey Creelc na zawsze. Przez te parę
tygodni, które spędziła w szpitalu, zawarła różne przyjaznie i z pewnością byłoby jej żal żegnać się
z bliskimi sobie ludzmi. A kiedy już będzie musiała wyjechać stąd na dobre...
Czyżbym się tu już tak zadomowiła? - zdziwiła się. W tej zapadłej mieścinie, do której dla
przyjemności nie zawita nawet pies z kulawą nogą? A może znalazłam tu coś w rodzaju przystani?
I nikt mnie tu nie będzie szukał?
Ostatni rok był jednym wielkim koszmarem. Pędziła nieprzytomnie przed siebie aż do chwili,
gdy zdarzył się ten wypadek. Przyniósł z sobą fizyczne cierpienie, lecz stał się zarazem punktem
zwrotnym. Mogła się nareszcie zatrzymać, przystanąć, zebrać myśli. No a teraz...
No właśnie, co teraz?
Zwolniła nieco, jechali przecież po wyboistej drodze. Zdawała sobie doskonale sprawę, że przez
najbliższe parę tygodni nie będzie w stanie pokonywać sama większych odległości. A więc czeka
ją co najmniej miesiąc, podczas którego mieszkać będzie u Maggie i Jocka, u ludzi, z którymi już
się zaprzyjazniła. A przez ten czas będzie udzielać pacjentom porad przez radio.
I w czasie tego miesiąca będzie musiała zapomnieć o istnieniu Blaira. Nie może sobie pozwolić na
żadne uczuciowe rozterki. Nie może zostawić tu przecież swego serca! Uśmiechnęła się z goryczą,
bo przypomniał jej się niespodziewanie Harvey. Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl o jego
zdradzie pozostawia ją właściwie obojętną. Na coś się jednak ten Blair przydał!
Zauważyła, że droga przed nimi właśnie się rozwidla i spojrzała pytająco na Jocka.
- W prawo - powiedział.
To on właśnie zmusił ją do prowadzenia samochodu.
- Musisz nabrać jak najszybciej wprawy - oświadczył bez ogródek, zanim wyruszyli w podróż.
- Nie wyobrażasz sobie, jak jestem wdzięczna tobie i Maggie za to wszystko - wyznała mu teraz.
Uśmiechnął się szeroko.
- Czekaliśmy na ciebie od dawna - powiedział. - A po tym, jak uratowałaś życie naszego syna,
przestańmy mówić o wdzięczności. To my tobie powinniśmy dziękować, a poza tym jest nam
naprawdę bardzo miło, że będziesz u nas. -Wskazał na polną drogę, która odchodziła w bok. - O,
tam jest nasz dom.
Cari zobaczyła podniszczone budynki, nad którymi górowały zbiorniki z wodą. Wokół domu
biegła szeroka weranda, a na niej stała Maggie. Osłaniając ręką oczy przed słońcem, wypatrywała
samochodu. Gdy się zatrzymał, zeszła po schodkach, ale wyprzedziło ją dwóch małych chłopców,
którzy biegli śmiejąc się i wydając okrzyki, otoczeni chmarą szczekających psów. Powstało ogólne
zamieszanie. Maggie próbowała przywitać się z Cari, chłopcy mówili jeden przez drugiego, a do
tego wszystko zagłuszało ujadanie psów.
- Uprzedzałam cię, że tak to u nas wygląda! - śmiała się Maggie, gdy już weszły do środka domu,
a Cari opadła bez tchu na krzesło, zmęczona, ale zarazem szczęśliwa.
Wyraznie odżyła. Teraz dopiero pojęła, jak zmęczył ją pobyt w sterylnym wnętrzu szpitala. Zanim
nadeszła pora kolacji, chłopcy oprowadzili ją po gospodarstwie, pokazując wszystko, co tylko w
ich oczach na to zasługiwało.
Byli najwyrazniej spragnieni towarzystwa, bo wytłumaczyli jej nawet działanie pomp wodnych i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
zupełnie od wysiłku. Dlatego właśnie nie mogę zasnąć, mówiła sobie. W głębi serca wiedziała
jednak, że powód był zupełnie inny.
Była rozdrażniona. Po pierwsze, nie dotrzymała danej sobie samej obietnicy, a po drugie Blair nie
ukrywał przecież, że uważa ją za rozkapryszoną, bogatą pannicę. Mimo to był miły, a w dodatku
dał jej odczuć, że jest pociągająca i atrakcyjna. Dlaczego?
No, ale pewnie dokładnie to samo daje teraz odczuć Liz. To, że ktoś jest dla ciebie miły, nie
oznacza jeszcze, że musisz dla niego od razu stracić głowę. Pamiętaj, mówiła do siebie ze złością,
że pacjenci często zakochują się w lekarzach. Uczyli cię przecież tego już na studiach.
Nie udało jej się jednak stłumić wewnętrznego przekonania, że to, co czuła wobec Blaira, było
czymś więcej, i że uczucie to jest głębsze i poważniejsze nawet od tego, które żywiła wobec
człowieka, z którym kiedyś była zaręczona. Wtuliła twarz w poduszkę i westchnęła ciężko.
- Czy nic pani nie potrzeba? - spytała pielęgniarka, która właśnie zajrzała do pokoju.
- Dziękuję, siostro. Wszystko w porządku. Muszę się w końcu nauczyć spać bez środków
nasennych.
Pielęgniarka odeszła, a Cari leżała ze wzrokiem utkwionym w sufit. W chwilę potem usłyszała
głosy na parkingu tuż pod swoim oknem. Wiedziała dobrze, kto przyjechał. Blair i Liz. Mieszkanie
Blaira znajdowało się w szpitalu, Liz mieszkała za miastem, dzisiaj jednak zostawiła swój
samochód przy szpitalu.
Nie zastanawiając się wiele, Cari wstała z łóżka i delikatnie odsunęła zasłonę. Liz i Blair stali przy
samochodzie. Gdy spojrzała na nich, Liz uniosła ręce i objęła Błąka za szyję. Patrzył na nią długo,
a potem nachylił się i pocałował ją w usta. Cari puściła zasłonę i wróciła szybko do łóżka, pełna
niesmaku do siebie. Ogarnął ją smutek i zniechęcenie. Naciągnęła kołdrę na głowę i czuła, jak oczy
napełniają jej się łzami.
- A niech mu tam... - szepnęła ze złością i powtórzyła to jeszcze wiele razy, aż zmorzył ją sen.
ROZDZIAA SIÓDMY
W poniedziałek po południu Cari wreszcie spakowała swoje rzeczy i z ulgą opuściła szpital.
Krótki odcinek drogi do domu Jocka i Maggie przebyła z sercem przepełnionym radością.
Byłoby pewnie zupełnie inaczej, gdyby miała opuścić Slatey Creelc na zawsze. Przez te parę
tygodni, które spędziła w szpitalu, zawarła różne przyjaznie i z pewnością byłoby jej żal żegnać się
z bliskimi sobie ludzmi. A kiedy już będzie musiała wyjechać stąd na dobre...
Czyżbym się tu już tak zadomowiła? - zdziwiła się. W tej zapadłej mieścinie, do której dla
przyjemności nie zawita nawet pies z kulawą nogą? A może znalazłam tu coś w rodzaju przystani?
I nikt mnie tu nie będzie szukał?
Ostatni rok był jednym wielkim koszmarem. Pędziła nieprzytomnie przed siebie aż do chwili,
gdy zdarzył się ten wypadek. Przyniósł z sobą fizyczne cierpienie, lecz stał się zarazem punktem
zwrotnym. Mogła się nareszcie zatrzymać, przystanąć, zebrać myśli. No a teraz...
No właśnie, co teraz?
Zwolniła nieco, jechali przecież po wyboistej drodze. Zdawała sobie doskonale sprawę, że przez
najbliższe parę tygodni nie będzie w stanie pokonywać sama większych odległości. A więc czeka
ją co najmniej miesiąc, podczas którego mieszkać będzie u Maggie i Jocka, u ludzi, z którymi już
się zaprzyjazniła. A przez ten czas będzie udzielać pacjentom porad przez radio.
I w czasie tego miesiąca będzie musiała zapomnieć o istnieniu Blaira. Nie może sobie pozwolić na
żadne uczuciowe rozterki. Nie może zostawić tu przecież swego serca! Uśmiechnęła się z goryczą,
bo przypomniał jej się niespodziewanie Harvey. Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl o jego
zdradzie pozostawia ją właściwie obojętną. Na coś się jednak ten Blair przydał!
Zauważyła, że droga przed nimi właśnie się rozwidla i spojrzała pytająco na Jocka.
- W prawo - powiedział.
To on właśnie zmusił ją do prowadzenia samochodu.
- Musisz nabrać jak najszybciej wprawy - oświadczył bez ogródek, zanim wyruszyli w podróż.
- Nie wyobrażasz sobie, jak jestem wdzięczna tobie i Maggie za to wszystko - wyznała mu teraz.
Uśmiechnął się szeroko.
- Czekaliśmy na ciebie od dawna - powiedział. - A po tym, jak uratowałaś życie naszego syna,
przestańmy mówić o wdzięczności. To my tobie powinniśmy dziękować, a poza tym jest nam
naprawdę bardzo miło, że będziesz u nas. -Wskazał na polną drogę, która odchodziła w bok. - O,
tam jest nasz dom.
Cari zobaczyła podniszczone budynki, nad którymi górowały zbiorniki z wodą. Wokół domu
biegła szeroka weranda, a na niej stała Maggie. Osłaniając ręką oczy przed słońcem, wypatrywała
samochodu. Gdy się zatrzymał, zeszła po schodkach, ale wyprzedziło ją dwóch małych chłopców,
którzy biegli śmiejąc się i wydając okrzyki, otoczeni chmarą szczekających psów. Powstało ogólne
zamieszanie. Maggie próbowała przywitać się z Cari, chłopcy mówili jeden przez drugiego, a do
tego wszystko zagłuszało ujadanie psów.
- Uprzedzałam cię, że tak to u nas wygląda! - śmiała się Maggie, gdy już weszły do środka domu,
a Cari opadła bez tchu na krzesło, zmęczona, ale zarazem szczęśliwa.
Wyraznie odżyła. Teraz dopiero pojęła, jak zmęczył ją pobyt w sterylnym wnętrzu szpitala. Zanim
nadeszła pora kolacji, chłopcy oprowadzili ją po gospodarstwie, pokazując wszystko, co tylko w
ich oczach na to zasługiwało.
Byli najwyrazniej spragnieni towarzystwa, bo wytłumaczyli jej nawet działanie pomp wodnych i [ Pobierz całość w formacie PDF ]