[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zbawienie. Gdyby rzeczywiście był taki, wolałabym zostać ateistką.
- Myśli pani, że ktoś go do tego pchnął? Czekała, żeby powiedział coś jeszcze, ale
milczał. - Skąd mogę wiedzieć? Miał swoje sekrety przed śmiercią, ma je i po niej. To bez
znaczenia. Już znalazł ukojenie. A przynajmniej mam taką nadzieję. Czasami jednak, mimo
że była dorosła, nie mogła mu darować, że wolał to ukojenie od niej. - Tak mi go żal. Lubiłem
go. Nieraz się bawił ze mną i z Theo. Nie umiem sobie wręcz wyobrazić, jak bardzo pani
musiała cierpieć po jego stracie. Nie zdawał sobie sprawy, ile bólu zadał jej tymi słowami.
Zawsze sądziła, że ojciec wolałby mieć syna, nie córkę. Nigdy wprawdzie nie okazał jej
niechęci, nieodmiennie był dobry i serdeczny w tych rzadkich chwilach, które spędzali razem,
ale prawie nigdy się z nią nie bawił.
Nagle przeszło jej przez myśl, że być może odrzuciła wczoraj jego oświadczyny pod
nieświadomym wpływem tego wspomnienia. Dobrze wiedziała, czym jest słabo
odwzajemniana miłość do kogoś, komu jest się winnym szacunek i posłuszeństwo.
- Nie powinien pan brać na siebie cudzego brzemienia. Przymknął oczy i pochylił
głowę. Ich złączone dłonie wciąż leżały na jej kolanach, a jego ramię nadal ją obejmowało.
- Dlaczego pani uciekła?
- Nie pozwolili mi go zobaczyć po śmierci, mieli go pochować poza kościelnym
cmentarzem i nie wiedzieli, co mają ze mną począć. Byłam w ich oczach właśnie
brzemieniem i kimś obcym. Pozbyliby się mnie. Wolałam na to nie czekać. Chciałam wziąć
swój los we własne ręce.
- Skąd ta pewność, że uważali panią za brzemię? - Lady Markham tak powiedziała.
Dobrze ją słyszałam i dobrze zrozumiałam. Brzemię jest niechcianym ciężarem, a ona tak
właśnie mnie nazwała. I dodała, że nie mogę tam zostać.
- A jednak długo pani szukali.
- Tak panu mówił Theodore?
- On był wtedy w szkole, podobnie jak ja. Nie, dowiedziałem się o tym dopiero dzisiaj
rano. Od samej lady Markham i Edith.
- Ach, a więc pan się z nimi widział. Powiedział im pan, gdzie mieszkam?
- Nie. Nie zdradzam cudzych sekretów. Oczywiście, jeżeli to ma być sekret.
- Nie mam ochoty widzieć się z nimi.
- Czy traktowały panią niedobrze?
- Przeciwnie, dobrze, nawet za bardzo. Popełniłam jednak błąd, sądząc, że jestem im
równa. Kiedy Edith wdrapywała się matce na kolana, robiłam to samo. Lady Markham nigdy
mnie nie odepchnęła, choć zapewne ją to dziwiło. Kochałam Edith jak siostrę. Dzieci nie
zdają sobie na ogół sprawy, jak kruche jest ich bezpieczeństwo. Może to zresztą i dobrze, bo
większość z nich zdąży dorosnąć, nim je utraci. Nie mówmy już więcej o tym.
Znów siedzieli w milczeniu. Susanna rozmyślała, jak dobrze byłoby opowiedzieć
komuś o jej kłopotach i oddać się tej osobie pod opiekę, choćby nawet za cenę utraty
niezależności. A potem żyć długo i szczęśliwie, i bez większych problemów.
Peter puścił jej dłoń, uniósł rękę i rozwiązał wstążki zielonego kapelusza. Zdjął go z
jej głowy i położył obok. A potem ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku sobie.
- Susanno, moja ty silna, kochana Susanno...
Wcale nie czuła się silna. Drżały jej usta, kiedy ją całował. Wsparła się jedną ręką o
jego pierś, drugą zaś objęła go za szyję i przyciągnęła ku sobie. Rozchyliła wargi i poczuła
całe ciepło jego ciała, całą siłę, gdy zagłębił w nich swój język.
Ręka Petera wślizgnęła się pod jej płaszcz, dotknęła piersi, osunęła się ku talii, potem
ku biodrom. Oddała mu pocałunek. Siedzieli w samym środku labiryntu i opustoszałego już
zapewne parku. Mogli w każdej chwili przerwać to, co robili. Nie tak, jak wtedy w Barclay
Court, gdzie zachowali się nierozważnie, niemądrze i w rezultacie obydwoje potem cierpieli.
Kiedy odsunęła głowę i przymknęła oczy, wyciągnął dłoń spod jej płaszcza i nie
uczynił nic, by ich uścisk trwał nadal.
- Susanno - odezwał się po chwili - pragnąłbym, żebyś się zastanowiła. ..
Położyła dwa palce na jego wargach i odchyliła się w tył, chcąc zajrzeć mu w oczy.
Spojrzały jej prosto w twarz. Nie skończył rozpoczętego zdania.
Popatrzyli na siebie.
- Nie wpatruj się tak we mnie - szepnęła.
- Jak? - Ujął ją za nadgarstek i uniósł go do ust.
- Z litością. - Nagle poczuła niewytłumaczalne rozdrażnienie i zerwała się z ławki. -
Zawsze chcesz coś dawać, współczuć, osłaniać. Czy nigdy nie miałeś ochoty brać, żądać i
domagać się spełnienia swoich żądań? Mnie nie potrzeba litości.
Cóż ona mu właściwie mówi? Odwróciła się i przeszła kilka kroków po pustej
przestrzeni w środku labiryntu. Wiedziała, że go uraziła, ale nie potrafiła się powstrzymać od
wypowiedzenia tych słów.
- Czy powinienem cię znowu wziąć, tym razem siłą? - spytał z przerażającym
spokojem. - Czy mam żądać, żebyś za mnie wyszła, tak abym mógł odzyskać swój honor?
Czy mam bezwzględnie sięgać po wszystko, czego tylko zapragnę, zwłaszcza jeśli chodzi o
kobiety? Czy tego się po mnie spodziewasz, Susanno? Nie pojmuję cię. I nie potrafię być
takim mężczyzną!
- Nie to miałam na myśli.
- W takim razie co?
Już otwierała usta, lecz nic nie powiedziała.
- No widzisz, nie wiesz, co odrzec. Musisz być dobrą nauczycielką.
Przedtem myślałem, że jestem pogodnym, nieskomplikowanym mężczyzną. A teraz
czuję się tak, jakby mnie rozebrano na części i złożono z powrotem. Musiała się mimo woli
uśmiechnąć.
- W takim razie okazałam się złą nauczycielką. Jesteś dobrym człowiekiem, naprawdę
dobrym...
Uniósł z powątpiewaniem brwi.
- Ale ja jestem nie tylko kobietą, lecz także człowiekiem. Wszystkie kobiety są [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl