[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dawaj forsę, skurwielu.
- To jest śrubokręt - stwierdził Tommy.
- Tak. Dawaj forsę albo ci go wbiję.
Tommy słyszał trzepoczące serce napastnika, czuł kwaśny odór gnijących zębów, wonie
potu i uryny. Widział też wokół niego niezdrową ciemnoszarą aurę. W jego umyśle drapieżcy
rozbłysło słowo zdobycz .
Wzruszył ramionami.
- Noszę skórzaną kurtkę. W życiu nie przebijesz jej śrubokrętem.
- Tego nie wiesz. Wezmę rozbieg. Dawaj forsę.
- Nie mam pieniędzy. Jesteś chory. Powinieneś iść do szpitala.
- Dosyć tego, skurwielu! - pun machnął śrubokrętem w stronę brzucha Tommy ego.
Tommy odsunął się w bok. Ruchy tamtego wydawały się teraz niemal komiczne. Gdy
śrubokręt chybił celu, Tommy stwierdził, że powinien odebrać narzędzie, i wyrwał mu je z
ręki. Rabuś stracił równowagę, runął w przód na ulicę i tak leżał.
Błyskawicznym ruchem nadgarstka Tommy cisnął śrubokręt na dach czteropiętrowego
budynku po drugiej stronie ulicy. Dwaj faceci, stojący w zaułku parę metrów dalej, którzy
planowali przejąć rabunkową inicjatywę od ćpuna albo przynajmniej obrabować jego, gdyby
mu się powiodło, doszli do wniosku, że wolą jednak sprawdzić, co się dzieje przy następnej
przecznicy.
Tommy był już pół ulicy dalej, gdy usłyszał nierówny, kulawy krok ćpuna, zbliżającego
się do niego od tyłu. Odwrócił się i tamten stanął.
- Dawaj forsę - powiedział narkoman.
- Przestań mnie okradać - odparł Tommy. - Nie masz broni, a ja nie mam pieniędzy. To
się nie może udać.
- Dobra, daj mi dolara - zaproponował ćpun.
- Ciągle nie mam pieniędzy - zapewnił Tommy, wywracając kieszenie spodni na lewą
stronę. Karteczka od kontrolera 18 pofrunęła na chodnik. Usłyszał w górze ruch, pazury na
kamieniu, i wzdrygnął się. - Ojć.
- Pięćdziesiąt centów - powiedział tamten. Wsunął dłoń do kieszeni bluzy z kapturem i
wyprostował palec, jakby miał tam pistolet. - Strzelę.
- Chyba jesteś najgorzej uzbrojonym rabusiem w dziejach.
pun zawahał się, po czym wyciągnął z kieszeni ułożoną w kształt pistoletu dłoń.
- Zdałem maturę.
Tommy pokręcił głową. Sądził, że zostawił koty w tyle, ale zwierzęta albo wciąż były z
nim jakoś powiązane, albo było ich już tyle, że polowały we wszystkich zakątkach miasta.
Nie cieszyła go perspektywa wyjaśniania całego zjawiska Jody.
- Jak się nazywasz? - zwrócił się do ćpuna.
- Nie powiem. Mógłbyś mnie sypnąć.
- Dobra - odparł Tommy. - Będę ci mówił Bob. Bob, czy widziałeś kiedyś, żeby kot robił
coś takiego? - Wskazał palcem w górę.
Tamten uniósł głowę, spoglądając na ścianę budynku, i zobaczył kilkanaście kotów,
schodzących po cegłach głowami w dół w jego stronę.
- Nie. Dobra, nie będę cię już okradał - powiedział, skupiwszy uwagę na zbliżających się
kotach-wampirach. - Miłego wieczoru.
- Przykro mi - odrzekł Tommy, zupełnie szczerze.
Odwrócił się i pobiegł ulicą, by znalezć się w pewnej odległości od krzyków, które trwały
jedynie kilka sekund. Obejrzał się i zobaczył, że narkoman zniknął, no, niezupełnie zniknął,
ale zmienił się w stosik szarego pyłu pośród pustych ubrań.
- Nie chciał tak odejść - mruknął.
Spodziewał się, że koty skierują się do tamtych dwóch w zaułku, lecz teraz otwarcie
atakowały ludzi na ulicy. Musiał odnalezć Jody i namówić ją do opuszczenia miasta, co
powinni byli zrobić już na początku.
Przebiegł dwanaście przecznic do mieszkania na poddaszu, uważając, by się za bardzo nie
rozpędzić, bo wtedy rzucałby się w oczy. Starał się wyglądać na faceta, który po prostu
spieszy się do dziewczyny, co w pewnym sensie odpowiadało prawdzie. Poczekał chwilę
przed drzwiami, zanim nacisnął brzęczyk. Co miał powiedzieć? A jeśli nie będzie chciała go
widzieć? Nie miał żadnego doświadczenia w stawianiu na swoim. Była pierwszą dziewczyną,
z którą uprawiał seks na trzezwo. Pierwszą dziewczyną, z którą kiedykolwiek mieszkał.
Pierwszą, która wzięła z nim prysznic, napiła się jego krwi, zmieniła go w wampira, a także
wyrzuciła połamanego i nagiego przez okno na piętrze. Tak naprawdę była jego pierwszą
miłością. Co, jeśli go przegoni?
Nasłuchiwał, patrzył na dyktę, zupełnie zasłaniającą okna, wąchał powietrze. Słyszał w
środku ludzi, przynajmniej dwie osoby, nie rozmawiali jednak. Pracowały maszyny, bzyczały
światła, spod drzwi unosił się zapach krwi i szczurzych szczyn. Czułby się naprawdę lepiej,
gdyby w powietrzu wisiał romans, ale cóż.
Przeciągnął palcami po głowie, oderwał ostatnie strzępy żyłki, które wisiały mu na
ubraniu niczym zabłąkane kryształowe włosy łonowe, po czym nacisnął guzik.
FU
Fu umieścił właśnie w wirówce fiolki z krwią Abby, gdy rozbrzmiał brzęczyk domofonu.
Pstryknął przełącznikiem i popatrzył na Abby, która leżała na łóżku. Wyglądała tak
spokojnie, nieumarła, nafaszerowana lekami i milcząca. Niemal szczęśliwa, mimo posiadania
ogona. Policja jednak by nie zrozumiała. Pobiegł do salonu i potrząsnął Jaredem, wyrywając
go z transu, w który wpadł, grając na konsoli. Fu słyszał death-metalowy podkład muzyczny,
dochodzący ze słuchawek Jareda, metaliczne wrzaski i rytm piły łańcuchowej, coś jakby
wściekłe wiewiórki dymały mirliton wewnątrz zakręconego słoika po majonezie.
- Cooo? - spytał Jared, wyciągając słuchawki z uszu.
- Ktoś przyszedł - szepnął Fu. - Schowaj Abby.
- Schować ją? Gdzie? Szafa jest pełna jakiegoś medycznego badziewia.
- Między materac a ramę. Jest chuda. Możesz ją tam wcisnąć.
- Jak będzie oddychała?
- Nie musi oddychać.
- Cudnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Dawaj forsę, skurwielu.
- To jest śrubokręt - stwierdził Tommy.
- Tak. Dawaj forsę albo ci go wbiję.
Tommy słyszał trzepoczące serce napastnika, czuł kwaśny odór gnijących zębów, wonie
potu i uryny. Widział też wokół niego niezdrową ciemnoszarą aurę. W jego umyśle drapieżcy
rozbłysło słowo zdobycz .
Wzruszył ramionami.
- Noszę skórzaną kurtkę. W życiu nie przebijesz jej śrubokrętem.
- Tego nie wiesz. Wezmę rozbieg. Dawaj forsę.
- Nie mam pieniędzy. Jesteś chory. Powinieneś iść do szpitala.
- Dosyć tego, skurwielu! - pun machnął śrubokrętem w stronę brzucha Tommy ego.
Tommy odsunął się w bok. Ruchy tamtego wydawały się teraz niemal komiczne. Gdy
śrubokręt chybił celu, Tommy stwierdził, że powinien odebrać narzędzie, i wyrwał mu je z
ręki. Rabuś stracił równowagę, runął w przód na ulicę i tak leżał.
Błyskawicznym ruchem nadgarstka Tommy cisnął śrubokręt na dach czteropiętrowego
budynku po drugiej stronie ulicy. Dwaj faceci, stojący w zaułku parę metrów dalej, którzy
planowali przejąć rabunkową inicjatywę od ćpuna albo przynajmniej obrabować jego, gdyby
mu się powiodło, doszli do wniosku, że wolą jednak sprawdzić, co się dzieje przy następnej
przecznicy.
Tommy był już pół ulicy dalej, gdy usłyszał nierówny, kulawy krok ćpuna, zbliżającego
się do niego od tyłu. Odwrócił się i tamten stanął.
- Dawaj forsę - powiedział narkoman.
- Przestań mnie okradać - odparł Tommy. - Nie masz broni, a ja nie mam pieniędzy. To
się nie może udać.
- Dobra, daj mi dolara - zaproponował ćpun.
- Ciągle nie mam pieniędzy - zapewnił Tommy, wywracając kieszenie spodni na lewą
stronę. Karteczka od kontrolera 18 pofrunęła na chodnik. Usłyszał w górze ruch, pazury na
kamieniu, i wzdrygnął się. - Ojć.
- Pięćdziesiąt centów - powiedział tamten. Wsunął dłoń do kieszeni bluzy z kapturem i
wyprostował palec, jakby miał tam pistolet. - Strzelę.
- Chyba jesteś najgorzej uzbrojonym rabusiem w dziejach.
pun zawahał się, po czym wyciągnął z kieszeni ułożoną w kształt pistoletu dłoń.
- Zdałem maturę.
Tommy pokręcił głową. Sądził, że zostawił koty w tyle, ale zwierzęta albo wciąż były z
nim jakoś powiązane, albo było ich już tyle, że polowały we wszystkich zakątkach miasta.
Nie cieszyła go perspektywa wyjaśniania całego zjawiska Jody.
- Jak się nazywasz? - zwrócił się do ćpuna.
- Nie powiem. Mógłbyś mnie sypnąć.
- Dobra - odparł Tommy. - Będę ci mówił Bob. Bob, czy widziałeś kiedyś, żeby kot robił
coś takiego? - Wskazał palcem w górę.
Tamten uniósł głowę, spoglądając na ścianę budynku, i zobaczył kilkanaście kotów,
schodzących po cegłach głowami w dół w jego stronę.
- Nie. Dobra, nie będę cię już okradał - powiedział, skupiwszy uwagę na zbliżających się
kotach-wampirach. - Miłego wieczoru.
- Przykro mi - odrzekł Tommy, zupełnie szczerze.
Odwrócił się i pobiegł ulicą, by znalezć się w pewnej odległości od krzyków, które trwały
jedynie kilka sekund. Obejrzał się i zobaczył, że narkoman zniknął, no, niezupełnie zniknął,
ale zmienił się w stosik szarego pyłu pośród pustych ubrań.
- Nie chciał tak odejść - mruknął.
Spodziewał się, że koty skierują się do tamtych dwóch w zaułku, lecz teraz otwarcie
atakowały ludzi na ulicy. Musiał odnalezć Jody i namówić ją do opuszczenia miasta, co
powinni byli zrobić już na początku.
Przebiegł dwanaście przecznic do mieszkania na poddaszu, uważając, by się za bardzo nie
rozpędzić, bo wtedy rzucałby się w oczy. Starał się wyglądać na faceta, który po prostu
spieszy się do dziewczyny, co w pewnym sensie odpowiadało prawdzie. Poczekał chwilę
przed drzwiami, zanim nacisnął brzęczyk. Co miał powiedzieć? A jeśli nie będzie chciała go
widzieć? Nie miał żadnego doświadczenia w stawianiu na swoim. Była pierwszą dziewczyną,
z którą uprawiał seks na trzezwo. Pierwszą dziewczyną, z którą kiedykolwiek mieszkał.
Pierwszą, która wzięła z nim prysznic, napiła się jego krwi, zmieniła go w wampira, a także
wyrzuciła połamanego i nagiego przez okno na piętrze. Tak naprawdę była jego pierwszą
miłością. Co, jeśli go przegoni?
Nasłuchiwał, patrzył na dyktę, zupełnie zasłaniającą okna, wąchał powietrze. Słyszał w
środku ludzi, przynajmniej dwie osoby, nie rozmawiali jednak. Pracowały maszyny, bzyczały
światła, spod drzwi unosił się zapach krwi i szczurzych szczyn. Czułby się naprawdę lepiej,
gdyby w powietrzu wisiał romans, ale cóż.
Przeciągnął palcami po głowie, oderwał ostatnie strzępy żyłki, które wisiały mu na
ubraniu niczym zabłąkane kryształowe włosy łonowe, po czym nacisnął guzik.
FU
Fu umieścił właśnie w wirówce fiolki z krwią Abby, gdy rozbrzmiał brzęczyk domofonu.
Pstryknął przełącznikiem i popatrzył na Abby, która leżała na łóżku. Wyglądała tak
spokojnie, nieumarła, nafaszerowana lekami i milcząca. Niemal szczęśliwa, mimo posiadania
ogona. Policja jednak by nie zrozumiała. Pobiegł do salonu i potrząsnął Jaredem, wyrywając
go z transu, w który wpadł, grając na konsoli. Fu słyszał death-metalowy podkład muzyczny,
dochodzący ze słuchawek Jareda, metaliczne wrzaski i rytm piły łańcuchowej, coś jakby
wściekłe wiewiórki dymały mirliton wewnątrz zakręconego słoika po majonezie.
- Cooo? - spytał Jared, wyciągając słuchawki z uszu.
- Ktoś przyszedł - szepnął Fu. - Schowaj Abby.
- Schować ją? Gdzie? Szafa jest pełna jakiegoś medycznego badziewia.
- Między materac a ramę. Jest chuda. Możesz ją tam wcisnąć.
- Jak będzie oddychała?
- Nie musi oddychać.
- Cudnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]