[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wykazał Owen.
- Zapamiętam na przyszłość - obiecała krótko, po czym wstała, krzywiąc się z
bólu. Jej nadwerężone mięśnie dawały o sobie znać przy najmniejszym ruchu.
- Pójdę sprawdzić, co robi Rory - chciała oddalić się jak najszybciej, aby nie
widział, jak pociera obolałe kolana, uda i pośladki.
Prędzej, prędzej, to nie do wytrzymania.
- Dlaczego nie zostawisz małej więcej swobody? - zaprotestował Jess łagodnie,
podnosząc się również.
Dopiero, kiedy się wyprostował i spojrzał na nią z góry, mogła stwierdzić, że
dorównuje bratu wzrostem. Poczuła się przy nim niezwykle niska, tym bardziej, że
na nogach miała płaskie buty do konnej jazdy. Nie przywykła tak się ubierać;
zawsze w pracy i na ogół także poza nią chodziła w pantoflach na niebotycznych
obcasach.
- Nie potrzebuję twoich rad co do wychowania mojej córki. Wystarczy, żebyś
trzymał się od niej z daleka, to wszystko.
- Widzę, że w twojej głowie aż się roi od nieprzyzwoitych myśli - zauważył Jess
z sarkazmem w głosie.
- Nie bez powodu - odparła wyniośle.
- Uważasz, że dałem jakiś powód?
- No nareszcie cię mam. Tu się zaszyłaś - z ciemności nagle wynurzyła się Pat.
Spoglądała to na jedno, to na drugie, wielce z siebie zadowolona, nie przejmując
się wcale głuchą ciszą, która nastąpiła po jej nadejściu. - O, i Jess też tu
jest! To świetnie! - trajkotała dalej. - Chodzcie ze mną, szybciutko! Właśnie
dzielimy się na grupy, żeby zaśpiewać kanon.
- Mnie proszę zwolnić z tego obowiązku. - Kowboj, odtajawszy nieco, znowu
rozsyłał wokół swe beztroskie uśmiechy. - Nie śpiewam, lecz skrzeczę jak żaba, a
poza tym, jeśli panie życzą sobie jutro wyprawić się na szczyty Lovenii, czeka
mnie jeszcze sporo przygotowań.
- Och tak, nie trać czasu! Marzę, żeby pstryknąć zdjęcie orłom! Mój aparat
fotograficzny już czeka zapakowany w jukach przy siodle - zapaliła się Pat.
- Z całą pewnością prędzej czy pózniej nadarzy się po temu okazja - zapewnił ją
Jess.
- Tymczasem proszę mi wybaczyć. - I z tymi słowami, obdarzywszy przybyłą
kolejnym uśmiechem, a także posyłając nieodgadnione spojrzenie Lynn, oddalił się
spiesznie.
Pat tymczasem pociągnęła nieco bezwolną Lynn w stronę ogniska, nie przestając
przy tym mówić:
- Czy wiesz, że codziennie oglądamy cię w "Wiadomościach"? Jesteś po prostu
niezrównana. Katie aż skręca się z zazdrości, że matka Rory występuje w
telewizji - paplała, objąwszy ciasno Lynn ramieniem, by udaremnić jej
czmychnięcie w bok.
- Doprawdy? - wyraziła swe zdziwienie Lynn, porzucając zamysł ucieczki. Trudno,
będzie, co ma być. Jeśli Pat chce, żeby śpiewała, zaśpiewa. Nie sposób wykręcić
się od tego gładko, nie stety. - Wyobraz sobie, że Rory zazdrości Katie matki,
którą o każdej porze dnia można zastać w domu - dodała.
- Ach, te dzieciaki! - Kobieta pokręciła głową z pełnym wyrozumiałości
uśmiechem. - Nigdy nie można im dogodzić.
Na moment połączyła je nić porozumienia. Powodowana poczuciem matczynej
wspólnoty Lynn poczuła przypływ sympatii do Pat. Odwzajemniła jej uśmiech
właśnie w chwili, gdy wciągnięto ją na trawę w sam środek zgromadzonego chórku.
Zwiadomość, że Katie dostrzega pewne wady także w swojej na pozór doskonałej
matce, działała kojąco.
Dopiero w godzinę pózniej Lynn udało się wreszcie zrejterować z placu boju.
Dzwięki wyśpiewywanego z zapałem kanonu towarzyszyły jej, kiedy przemykała się w
stronę namiotów.
 Polubisz wspólne śpiewy przy ognisku ...
Te, co chwila napływające z zakamarków pamięci cytaty z ulotki reklamowej
doprowadzały Lynn do szaleństwa. Dlaczego wszystko to, co na papierze wydawało
się tak ciekawe, w praktyce okazuje się nużące i bezbarwne?
W niewielkim oddaleniu od skupiska pozostałych namiotów ustawiono jeszcze jeden:
wysoki, okrągły, pełniący funkcję zaimprowizowanej damskiej umywalni z
prysznicami. Wyłowiwszy z plecaka ręcznik oraz dres, w którym zamierzała spać,
Lynn udała się w tamtą stronę ścieżką biegnącą w pobliżu ogniska. Towarzystwo
zgromadzone wokół niego zajęło się właśnie opowiadaniem historii o duchach. Lynn
przyśpieszyła kroku, nie mając ochoty na słuchanie owych bzdur.
Rory natomiast wyglądała na zachwyconą. Widocznie zniknięcie matki wprawiło ją w
tak doskonały nastrój. Zajmowała miejsce z tyłu, mając przed sobą Jenny i
Melody, ściśnięte na jutowym worku, a za plecami pień drzewa, o który opierała
się plecami. Rozprawiała z ożywieniem ze stojącym obok Jessem, który właśnie
próbował zawiesić coś wśród konarów.
Ujrzawszy to, Lynn wstrzymała oddech. Miała ochotę wedrzeć się między nich i
odciągnąć córkę jak najdalej od tego drania. Nie, to bezcelowe. Rory jest
zawzięta. Najprawdopodobniej zaparłaby się i nie usłuchała dobrowolnie matki. A
o użyciu siły nie ma mowy. Nawet gdyby Lyon zamierzała to zrobić, nie
poradziłaby sobie sama z córką. Przede wszystkim jednak nie chciała. Była
przeciwna stosowaniu przemocy wobec dzieci, nigdy nie ukarała Rory nawet
klapsem. I może właśnie, dlatego teraz ma takie kłopoty, przyszło jej do głowy.
Może pokutuje za zbytnią pobłażliwość.
Wychowywanie dzieci z całą pewnością nie jest zajęciem dla słabych kobiet,
skwitowała z westchnieniem.
Dobrze przynajmniej, że ostrzegła tego draba. Jeśli sprawy przybiorą niewłaściwy
obrót, pokaże mu, gdzie raki zimują.
Kiedy tak patrzyła, Jess skończył mocować się z gałęziami i ująwszy Rory pod
ramię, wrócił z nią do pozostałego towarzystwa. Usiedli razem na worku obok
Melody i Jenny.
Tym razem Lynn nie wahała się dłużej. Obojętnie z jakim skutkiem, ale przerwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl