[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sampson.
- Taaaak ... - powiedziała lady Mary. - Ale o co w ogóle tutaj chodzi?
Minerva już miała odpowiedzieć jej na pytanie, gdy nagle usłyszała, że Pierre zatrzymuje konie.
Uniosła zasłonki i wyjrzała na zewnątrz.
- Co się stało? - spytała Charlotte.
- Nie wiem. - Minerva potrząsnęła głową. - Dojechaliśmy dopiero do podjazdu Lavenhamów.
- Złapali nas - jęknęła Lena.
- Jeszcze nie! - Minerva opuściła zasłonkę. - Szybko, Violetto, nakryj Lenę swoim szalem. -
Usłyszały, jak na zewnątrz jakiś mężczyzna rozmawia z Pierre'em.
W chwili gdy Violetta rozłożyła szal, rozległo się pukanie do drzwi.
Wszystkie zamarły w bezruchu. Minerva chrząknęła.
- Tak? - spytała najbardziej wyniosłym tonem, na jaki było ją stać.
- To ja, James Ferrington. Czy mogę zamienić z panią słowo?
Minerva z ulgą uniosła rękę do piersi.
- Panie Ferrington, nie wyobraża pan sobie, jaka jestem zadowolona, że pana widzę.
- Pan Ferrington! - rozległ się piskliwy głos z podłogi.
- Lena, wszystko w porządku - wyszeptała Minerva do trzęsącej się pod szalem młodej kobiety. -
Wierz mi. - Nie czekając na odpowiedz, odsunęła zasłonkę i opuściła okno. Przez chwilę nie mogła
w ogóle rozpoznać Jamesa. Zniknęła jego pewność siebie i energia. Przed nimi stał cień człowieka,
którym kiedyś był James Ferrington. Skinął baronowej i pozostałym paniom, ale nie zauważył
drżącego szala na podłodze.
- Jak czuje się Caroline? - spytał.
- Chyba tak samo jak pan - odparła Minerva. Kiedy oparł dłoń na krawędzi okna, dotknęła jej. -
Panie Ferrington, chciałabym, żeby pan wiedział, że żywię do pana głęboką przyjazń.
Uniósł jej rękę i pocałował końce palców.
- Doceniam to, panno Pearson. I jeśli pani, albo... lady Pearson ... - jego głos zmiękł, gdy
wypowiadał to nazwisko - ... będziecie mnie kiedykolwiek potrzebowały, proszę dać mi tylko znać.
Minerva pochyliła się do niego, ściskając mu dłoń.
- Proszę być dobrej myśli. Nie wszystko jeszcze stracone.
- Jakoś nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Właśnie przyjechałem, by sformalizować umowę
z Lavenhamem i podpisać dokumenty dotyczące kontraktu ślubnego. - Zacisnął rękę spoczywającą
na oknie. - To tak, jakby już było po wszystkim.
- Nie! - rozległ się krzyk.
Zaskoczony James Ferrington spojrzał na lady Mary, Charlotte i Violettę. Siedziały nieruchomo jak
posągi. Szal uniósł się i spod niego wychylił się różowy czepek.
- Nie chcę za pana wychodzić!
- Lady Lena? - Oczy Jamesa rozszerzyły się ze zdumienia.
Młoda kobieta skinęła nieszczęśnie głową, a potem odwróciła wzrok, jakby nie mogła znieść jego
widoku.
James spojrzał ironicznie na cztery kobiety siedzące w powozie.
- Czy znów organizujecie porwanie?
- Panie Ferrington - powiedziała Minerva. - W powozie panuje już duży ścisk, ale uważam, że
powinien się pan do nas przyłączyć. Na pana miejscu nie martwiłabym się o spotkanie z
Lavenhamem, dopóki nie usłyszy pan całej historii lady Sampson.
- Sampson? - powtórzył.
- Jestem mężatką, panie Ferrington, nie chcę wyjść za pana - oświadczyła bez ogródek młoda
kobieta.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem powoli uśmiechnął się.
- Z przyjemnością przysiądę się do pań.
Pierwszy list do Caroline przyszedł krótko po dziewiątej.
Był od panny Elmhart.
Najwyrazniej po tym, jak Caroline pokazała jej drzwi, Minerva i pozostałe panie wytłumaczyły
nauczycielce, że one, i tylko one są odpowiedzialne za to, że pan Ferrington został porwany i
związany w piwnicy. Jednakże, jak wyjaśniła panna Elmhart w liście, skoro była to piwnica
należąca do Caroline, musi ona ponieść odpowiedzialność i krótko mówiąc ... Lady Dimhurst i ja
zgodziłyśmy się co do tego, że porywaczki nie nadają się do pracy w szkole. Caroline została
zwolniona ze swych obowiązków na pensji, i to w trybie natychmiastowym.
Następny list przyszedł wkrótce po pierwszym. Został wysłany przez Freddiego. Szwagier napisał,
że Caroline może przenieść się do jego matki albo gdziekolwiek sobie życzy. Kasa Pearsonów
świeci pustkami i on, Freddie, jest zmuszony wyjechać na kontynent, i to zaraz po wysłaniu tego
listu.
Caroline zgniotła pismo w dłoni i cisnęła je do kominka.
Ucieczka była w stylu Freddiego. Broń Boże, by próbował jakoś oddać swe długi albo, co gorsza,
zaczął pracować na swe utrzymanie, tak jak ona musiała to robić.
Oczekiwała właśnie na list od wielebnego Tiltona, gdy zastukano do drzwi. Jasper pospieszył, by je
otworzyć. Chwilę potem Caroline usłyszała głos pastora.
No cóż, przynajmniej on miał odwagę, by stanąć przed nią
osobiście. Wyszła mu naprzeciw.
- Pastorze Tilton, miło mi, że pana widzę.
Spojrzał jej w oczy i szybko uciekł wzrokiem w bok.
- Czy ,mogłaby mi pani, lady Pearson, poświęcić trochę czasu?
Przez głowę przemknęła jej myśl, że zaraz zostanie przez niego wykluczona z kościoła, i poczuła
gniew.
- Oczywiście - powiedziała bez emocji. - Jasper, wez płaszcz od wielebnego Tiltona. - Gdy gość
oddał wierzchnie okrycie, poprowadziła go do salonu. - Zechce pan spocząć?
Spojrzał na nią niezdecydowanie.
- Tak, chyba tak będzie lepiej.
Caroline wskazała mu ruchem głowy miejsce na sofie, sama spoczęła na krześle stojącym
naprzeciwko. Wielebny uprzejmie zaczekał, aż usiądzie, i zajął miejsce. Zauważyła, że włożył
czarny elegancki żakiet i wykończony koronką żabot, który nosił jedynie w niedzielę.
Położyła ręce na kolanach i czekała.
Westchnął głęboko i zapatrzył się w ogień płonący na kominku. Nie powiedział ani słowa.
Właśnie miał westchnąć po raz trzeci, gdy, Caroline nie
wytrzymała, zaciekawiona celem jego wizyty.
- Czy chciał pan coś powiedzieć, pastorze? Spojrzał zaskoczony i nadal milczał.
W końcu Caroline miała już dosyć.
- Pastorze Tilton, zjawił się pan tutaj najwyrazniej w jakimś konkretnym celu. Chciałabym, by był
pan tak uprzejmy i powiedział, z czym pan przychodzi, wtedy będziemy mieli to już za sobą.
Rozumiem pańskie wahanie, sir, ale proszę mi wierzyć, słowa wcale nie stają się z czasem
łatwiejsze do wymówienia.
Zaskoczyła go jej bezpośredniość. Powoli zaczerwienił się, jakby nagle kołnierzyk koszuli stał się
za ciasny.
Mimo wszystko Caroline współczuła mu. Miała już zlitować
się nad nim i powiedzieć, że nie może, niestety, nadal poświęcać się pracy w dobroczynności, kiedy
padł przed nią na kolana.
- Lady Pearson, czy wyświadczyłaby mi pani wielką łaskę i zgodziła się zostać moją żoną?
Caroline spojrzała na niego, jakby postradał rozum.
- Pastorze Tilton, jestem zaskoczona. Nie wiem, co powiedzieć.
- Proszę się zgodzić. - Przysunął się bliżej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl