[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osłonić go od wiatru.
99
- Departament Bezpieczeństwa Krajowego, z kim mam połączyć?
- Z biurem Hillela Stranda, proszę! - krzyknął. Nastąpiła krótka pauza, a
potem usłyszał kobiecy głos:
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Z Hillelem Strandem, proszę.
- Mogę zapytać, kto dzwoni?
- Salam al Fayed.
Najwyrazniej kobieta albo wiedziała, co się dzieje w biurze, albo na
bieżąco słuchała wiadomości, bo zanim znowu się odezwała, nastąpiła w
słuchawce dłuższa chwila niezręcznego milczenia.
- Proszę poczekać...
Wziął z podłogi kolejne piwo.
- Pan al Fayed? Wszystko u pana w porządku?
- Ależ oczywiście, Hillel. Dzięki, że pytasz. A u ciebie?
- Gdzie pan jest? Czy może pan do nas przyjechać?
- Och, bardzo na to liczę. Nasłanie na mnie policji nie było zbyt uczciwą
zagrywką.
- Nic o tym nie wiedziałem. Skąd miałbym wiedzieć?
- Jakoś nikt tego nie chce wziąć na siebie. Ale cóż, to jest ta najgorsza
strona bycia szefem, co, Hillel? Gdzieś na kogoś trzeba zrzucić
odpowiedzialność.
- Panie al Fayed, proszę posłuchać... Bardzo mi przykro z tego powodu...
Wciąż próbuję ustalić, co się naprawdę stało, ale nic jeszcze nie wiem. To
prawda, że chciałem, aby pan dla nas pracował. Jest pan najlepszy, a my
szukamy najlepszych, jednak pana odpowiedz usłyszeliśmy wyraznie.
Oczywiście rozumiem powody resentymentu, jaki pan żywi wobec rządu, i
szczerze mówiąc, nie dziwię się panu. Obowiązkiem rządu było zająć się
panem, a rząd tego, niestety, nie uczynił. Być może możemy to jeszcze
naprawić.
Fade musiał przyznać, że Strand potrafił mówić. Bardzo uspokajająco.
Bardzo szczerze. Zupełnie inny człowiek niż ten, którego poznał na
podwórku przed domem.
-Niby jak?
- Dysponujemy dość znacznymi zasobami, a także wolnością w
podejmowaniu decyzji, oczywiście do pewnego stopnia. To niewiele, żeby
uwolnić pana od pełni problemu,
100
nikt nie ma takiej siły przebicia. Ale bylibyśmy w stanie zdobyć dla pana
nową tożsamość i ułatwić wyjazd z kraju. Moglibyśmy również utwierdzić
policję w przekonaniu, że pan nie żyje. Choć tego nie mogę, niestety,
zagwarantować.
- Niezły byłby z ciebie polityk, prawda, Hillel? Wielka przyszłość. Coś mi
jednak podpowiada, że nasze spotkanie mogłoby się dla mnie zakończyć w
jeden tylko sposób: kulką w plecach, a jedną już mam. Nie. %7ładnej
polityki, żadnych matactw, żadne sranie w banie. Tylko ty i ja.
-Panie al Fayed... - zaczął znowu Strand, już trochę wyższym głosem.
- Pamiętasz, Hillel, co przed moim domem mówiłeś o grze? No, to
zapraszam do gry.
Fade wyłączył telefon i rzucił go na siedzenie pasażera. Strand może go
kosztować sporo wysiłku. W przeciwieństwie do Matta sukinsyn na pewno
się wczołga pod biurko i będzie tam siedział pod osłoną systemów wartych
miliard dolarów, dopóki się nie upewni, że Fade jest trupem. Jednak nawet
jeśli się nie uda, to da łajdakowi zasmakować poczucia, jak to jest, kiedy
kolejne minuty upływają na beznadziejnym oczekiwaniu, by coś wreszcie
zakończyło życie.
Rozdział szesnasty
- Matt! Czy twój telefon dobrze działa? Już zaczęłam myśleć, że zniknąłeś
z powierzchni ziemi.
Kelly Braith, recepcjonistka biura, nie mogła wiedzieć, co się dzieje, ale
coraz niespokojniejszy Hillel Strand zadręczał ją na pewno przez cały
dzień. Poprzedniego popołudnia Egan po cichu wyłączył z gniazdka
telefon w domu i włączył go dopiero dzisiaj o dziewiątej rano, kiedy już
wychodził.
Wiadomości nagrane na komórkę Matta wskazywały, że już wczoraj
Strand lekko się zdenerwował jego zniknięciem, ale w prawdziwą panikę
wpadł dopiero parę godzin temu. Nie sposób stwierdzić z całą pewnością,
co spowodowało tę nagłą eskalację, ale można się było domyślać.
Egan zerknął* na zegarek. Trzynasta. Całe przedpołudnie poświęcił na
przeprowadzkę do hotelu pod Waszyngtonem i wynajęcie samochodu,
którego szyby natychmiast zaciemnił. Chociaż się upewnił, że w
popołudniowym słońcu nic nie można przez nie zobaczyć z zewnątrz,
kiedy wjeżdżał przed chwilą na podziemny parking pod budynkiem, tempo
bicia serca spadło mu do bodaj dziesięciu uderzeń na minutę. Jeśli tylko
się uda, to po raz ostatni znajdzie się w promieniu piętnastu kilometrów od
Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, nim któryś z nich, on albo
Fade, zakończy wreszcie sprawę. Nie ma powodu, żeby staremu
przyjacielowi ułatwiać zadanie.
- Przepraszam, Kel. Miałem rano coś do załatwienia. Mam nadzieję, że nie
zawracali ci głowy.
W odpowiedzi Kelly wzniosła oczy do nieba i skinęła w kierunku pokoju
Stranda.
102
Matt pokazał jej pełen zrozumienia uśmiech i nie zwalniając kroku, szedł
dalej.
- Matt!
Nie odwrócił się. Wszedł do swojego pokoju i zaczął szperać w szufladach
z aktami.
- Matt! - powtórzył Strand, wchodząc za nim do pokoju i zatrzaskując za
sobą drzwi. - Dlaczego, do cholery, nie odpowiadasz na telefony?
Egan pochylił się nad pudłem z papierem do drukarek, opróżnił je i zaczął
pakować do niego swoje rzeczy. Wciąż się nie odzywał.
- Dzwonił al Fayed - powiedział Strand. - Groził mi.
- O... hm... - odparł Egan, próbując rozstrzygnąć, czy kubek do kawy jest
czysty, a potem wrzucił go do pudła.
- Słyszałeś?
- Taak, Hillel. Słyszałem.
Strand złapał go za ramię i obrócił do siebie, patrząc mu uważnie w twarz.
- Tobie też groził, prawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
osłonić go od wiatru.
99
- Departament Bezpieczeństwa Krajowego, z kim mam połączyć?
- Z biurem Hillela Stranda, proszę! - krzyknął. Nastąpiła krótka pauza, a
potem usłyszał kobiecy głos:
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Z Hillelem Strandem, proszę.
- Mogę zapytać, kto dzwoni?
- Salam al Fayed.
Najwyrazniej kobieta albo wiedziała, co się dzieje w biurze, albo na
bieżąco słuchała wiadomości, bo zanim znowu się odezwała, nastąpiła w
słuchawce dłuższa chwila niezręcznego milczenia.
- Proszę poczekać...
Wziął z podłogi kolejne piwo.
- Pan al Fayed? Wszystko u pana w porządku?
- Ależ oczywiście, Hillel. Dzięki, że pytasz. A u ciebie?
- Gdzie pan jest? Czy może pan do nas przyjechać?
- Och, bardzo na to liczę. Nasłanie na mnie policji nie było zbyt uczciwą
zagrywką.
- Nic o tym nie wiedziałem. Skąd miałbym wiedzieć?
- Jakoś nikt tego nie chce wziąć na siebie. Ale cóż, to jest ta najgorsza
strona bycia szefem, co, Hillel? Gdzieś na kogoś trzeba zrzucić
odpowiedzialność.
- Panie al Fayed, proszę posłuchać... Bardzo mi przykro z tego powodu...
Wciąż próbuję ustalić, co się naprawdę stało, ale nic jeszcze nie wiem. To
prawda, że chciałem, aby pan dla nas pracował. Jest pan najlepszy, a my
szukamy najlepszych, jednak pana odpowiedz usłyszeliśmy wyraznie.
Oczywiście rozumiem powody resentymentu, jaki pan żywi wobec rządu, i
szczerze mówiąc, nie dziwię się panu. Obowiązkiem rządu było zająć się
panem, a rząd tego, niestety, nie uczynił. Być może możemy to jeszcze
naprawić.
Fade musiał przyznać, że Strand potrafił mówić. Bardzo uspokajająco.
Bardzo szczerze. Zupełnie inny człowiek niż ten, którego poznał na
podwórku przed domem.
-Niby jak?
- Dysponujemy dość znacznymi zasobami, a także wolnością w
podejmowaniu decyzji, oczywiście do pewnego stopnia. To niewiele, żeby
uwolnić pana od pełni problemu,
100
nikt nie ma takiej siły przebicia. Ale bylibyśmy w stanie zdobyć dla pana
nową tożsamość i ułatwić wyjazd z kraju. Moglibyśmy również utwierdzić
policję w przekonaniu, że pan nie żyje. Choć tego nie mogę, niestety,
zagwarantować.
- Niezły byłby z ciebie polityk, prawda, Hillel? Wielka przyszłość. Coś mi
jednak podpowiada, że nasze spotkanie mogłoby się dla mnie zakończyć w
jeden tylko sposób: kulką w plecach, a jedną już mam. Nie. %7ładnej
polityki, żadnych matactw, żadne sranie w banie. Tylko ty i ja.
-Panie al Fayed... - zaczął znowu Strand, już trochę wyższym głosem.
- Pamiętasz, Hillel, co przed moim domem mówiłeś o grze? No, to
zapraszam do gry.
Fade wyłączył telefon i rzucił go na siedzenie pasażera. Strand może go
kosztować sporo wysiłku. W przeciwieństwie do Matta sukinsyn na pewno
się wczołga pod biurko i będzie tam siedział pod osłoną systemów wartych
miliard dolarów, dopóki się nie upewni, że Fade jest trupem. Jednak nawet
jeśli się nie uda, to da łajdakowi zasmakować poczucia, jak to jest, kiedy
kolejne minuty upływają na beznadziejnym oczekiwaniu, by coś wreszcie
zakończyło życie.
Rozdział szesnasty
- Matt! Czy twój telefon dobrze działa? Już zaczęłam myśleć, że zniknąłeś
z powierzchni ziemi.
Kelly Braith, recepcjonistka biura, nie mogła wiedzieć, co się dzieje, ale
coraz niespokojniejszy Hillel Strand zadręczał ją na pewno przez cały
dzień. Poprzedniego popołudnia Egan po cichu wyłączył z gniazdka
telefon w domu i włączył go dopiero dzisiaj o dziewiątej rano, kiedy już
wychodził.
Wiadomości nagrane na komórkę Matta wskazywały, że już wczoraj
Strand lekko się zdenerwował jego zniknięciem, ale w prawdziwą panikę
wpadł dopiero parę godzin temu. Nie sposób stwierdzić z całą pewnością,
co spowodowało tę nagłą eskalację, ale można się było domyślać.
Egan zerknął* na zegarek. Trzynasta. Całe przedpołudnie poświęcił na
przeprowadzkę do hotelu pod Waszyngtonem i wynajęcie samochodu,
którego szyby natychmiast zaciemnił. Chociaż się upewnił, że w
popołudniowym słońcu nic nie można przez nie zobaczyć z zewnątrz,
kiedy wjeżdżał przed chwilą na podziemny parking pod budynkiem, tempo
bicia serca spadło mu do bodaj dziesięciu uderzeń na minutę. Jeśli tylko
się uda, to po raz ostatni znajdzie się w promieniu piętnastu kilometrów od
Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, nim któryś z nich, on albo
Fade, zakończy wreszcie sprawę. Nie ma powodu, żeby staremu
przyjacielowi ułatwiać zadanie.
- Przepraszam, Kel. Miałem rano coś do załatwienia. Mam nadzieję, że nie
zawracali ci głowy.
W odpowiedzi Kelly wzniosła oczy do nieba i skinęła w kierunku pokoju
Stranda.
102
Matt pokazał jej pełen zrozumienia uśmiech i nie zwalniając kroku, szedł
dalej.
- Matt!
Nie odwrócił się. Wszedł do swojego pokoju i zaczął szperać w szufladach
z aktami.
- Matt! - powtórzył Strand, wchodząc za nim do pokoju i zatrzaskując za
sobą drzwi. - Dlaczego, do cholery, nie odpowiadasz na telefony?
Egan pochylił się nad pudłem z papierem do drukarek, opróżnił je i zaczął
pakować do niego swoje rzeczy. Wciąż się nie odzywał.
- Dzwonił al Fayed - powiedział Strand. - Groził mi.
- O... hm... - odparł Egan, próbując rozstrzygnąć, czy kubek do kawy jest
czysty, a potem wrzucił go do pudła.
- Słyszałeś?
- Taak, Hillel. Słyszałem.
Strand złapał go za ramię i obrócił do siebie, patrząc mu uważnie w twarz.
- Tobie też groził, prawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]