[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którymi przeżyły swój  pierwszy raz . I tylko niecały
jeden procent tych nielicznych uznało swój  pierwszy
85
raz za  determinująco ważne wydarzenie . Smutnie
mały niecały jeden procent! Im dłużej żyję, tym
ważniejszy wydaje mi się mój raz ostatni.
Intensywność odczuwania rozkoszy jest
deprymująco rosnącą funkcją czasu trwania tak zwanego
czasu odstawienia. Poeci - patetycznie - nazywają ten
okres tęsknotą. Uzależniony od narkotyków ćpun, który
po wyjściu z więzienia wstrzykuje sobie pierwszą porcję
heroiny, przeżywa absolutną rozkosz, jednoznacznie
utożsamianą - jak pokazują badania neurobiologów - z
orgazmem. Nie znaczy to wcale, że będzie się modlił do
swojej strzykawki lub pisał dla niej erotyki.  Pobieranie
rozkoszy nie jest dla mnie żadną determinantą fenomenu
miłości. Najważniejszy jest dotyk.
Pragnienie dotyku jest jednym z głównych pragnień
wszystkich naczelnych. I to od dawna, jak pokazują
prace historyków ewolucji. Homo sapiens wyróżnia się
tutaj tylko tym, że o przyzwoleniu na pierwszy,
inicjujący dotyk pisze wiersze i rozprawy naukowe lub
komponuje opery czy symfonie.
Mimo bagażu tej wiedzy, swoich doświadczeń i
rodzicielskiej intuicji ojciec Laury nadal jest jednak
86
wystraszony, zaniepokojony i tak naprawdę bezradny.
Erotyka od zawsze jest nieuniknioną (i niestety
najkrótszą) fazą miłości. Pisali o tym greccy klasycy i
pisał o tym Freud. Bardzo pięknie mówił także o tym w
swoich wierszach ksiądz Jan Twardowski. Pomijając całą
duchową magię erotyki, jako chemik potrafię narysować
wzory strukturalne molekuł pojawiających się na
receptorach komórek odpowiedzialnych za ten stan i
zachwycić się nimi. Ci, którzy się tego stanu wyrzekają -
kłamią albo mają poważną wadę genetyczną. Bo
receptory mają z pewnością. Receptory mają nawet
bezmózgowe jednokomórkowe hymeny. Laura ma ich
dużo więcej...
87
ZDRADA
Spakowała jedną trzecią życia w dwie podróżne torby i
odeszła. Ta z rzeczami z ostatnich dwóch lat była prawie
pusta. Kilka albumów z fotografiami, plik listów
związanych zieloną wstążką, dwa bukiety zasuszonych
białych róż, dwie puste butelki po winie oklejone
stwardniałym woskiem z wypalonych świec, woreczek
muszli, które zebrali na plaży podczas wspólnego urlopu
w Portugalii, podziurawiony jego zębami stanik, który
miała na sobie podczas ich pierwszej nocy w hotelu we
Wrocławiu, trzy książki, które czytali sobie na głos, kilka
płyt CD, które zna na pamięć, i stary jarmarczny budzik,
który każdego poranka miał zaczynać swoim terkotem
nowy dzień początku ich wieczności. Bo przecież oni
mieli być razem bez końca...
Odchodziła w zamierzonym pośpiechu. Wymyśliła
sobie, że tak będzie mniej boleć. Albo jeśli nie mniej, to
przynajmniej krócej. Taksówkarzowi zapłaciła za
dotychczasowy kurs i poprosiła, aby czekał na nią pod
blokiem nie dłużej niż dziesięć minut. Gdyby wróciła do
tego czasu, to mieli jechać na lotnisko. Dała sobie
dziesięć minut, żeby zatrzeć ślady po największej miłości
88
swojego życia i uciec. Bo to była ucieczka. Nie chciała,
aby ją po raz kolejny zatrzymywał, tłumaczył,
przekonywał, obezwładniał czułością nocy i obietnicami,
które rano nie miały już znaczenia.
Zaczęło się banalnie. Spotkała go przypadkowo na
urodzinach koleżanki z biura. Ona była pewna, że jest
naprawdę sama, a jemu wydawało się, że odszedł od
żony. Najpierw była nim tylko zakłócona, potem
oczarowana, dwa miesiące pózniej pogodnie obłąkana.
Gdy po wspólnej nocy we Wrocławiu zadzwonił
któregoś dnia do niej do biura i zapytał, czy wprowadzi
się do jego kawalerki na Mokotowie, odpowiedziała, że
potrzebuje minimum godzinę czasu, aby się nad tym
zastanowić. Przed upływem tej godziny zadzwonili do
niej z jakiejś warszawskiej firmy od przeprowadzek. Do
wielkiej ciężarówki, która na jego zlecenie zaparkowała
na chodniku przed domem jej rodziców, wstawiła jedną
podróżną torbę. Matka żegnała ją, jak gdyby wyjeżdżała
na stałe na Antarktydę, a nie jedynie do innej dzielnicy
Warszawy. Ojca niewiele to obchodziło. Gdy tak stały
przy tej ciężarówce, zrozumiała nagle, dlaczego matka
przez całe życie miała smutne oczy.
89
Wprowadziła się do wolnej od innych kobiet
przestrzeni, naznaczonej jego zapachem. Materac na
podłodze tuż przy biurku z komputerem, pusta lodówka z
butelką białego wina i słoikiem musztardy, jego
maszynka do golenia i jeden ręcznik w łazience, nie
wyprasowane koszule w plastikowym koszu na środku
pokoju, doniczka z nie podlewaną od wieków paprotką
pod oknem, dwa krzesła z przewieszonymi marynarkami
jego garniturów, karton z zeschniętą pizzą na blacie
kuchni. Nie ma nic bardziej własnego niż mężczyzna,
którym trzeba się zaopiekować. Przez cztery miesiące
opiekowali się sobą nawzajem. Kochali się na materacu,
który, przedziurawiony, puszczał powietrze wypychane
naciskiem ich ciał, ona czekała na niego z obiadem, po
którym szli do łazienki, aby wziąć prysznic i znowu
wrócić na materac. Popadła w bezgraniczną pychę.
Patrzyła z wyższością i litością na tych, którzy nie byli
dotknięci takim szczęściem.
Po czterech miesiącach wstydziła się tej pychy.
Wszystko zaczęło się zmieniać. Materac zniknął i
zastąpiło go łóżko. Pojawiły się meble. Zaraz potem
zaczęło powstawać obok jej nie rozpakowanej ciągle
90
torby sanktuarium jego dzieci. Pierwsze fotografie na
ścianach, pierwsze ich wizyty. Pierwsze weekendy, gdy
nie miał dla niej czasu. Pierwsza przepłakana Wigilia
spędzona w odurzonej alkoholem samotności. Pierwsze
pełne butnej wyższości telefony od jego żony. Pierwsza
poniżająca ją wulgarna nienawiść jego aroganckiej
osiemnastoletniej córki, wykrzykującej w jej kierunku:
 Teraz ojciec rżnie ciebie, ale i ty się wkrótce
zestarzejesz . Pierwsze, rozdmuchane do granic
pikantnego biurowego skandalu miesiąca, plotki na
korytarzach jej firmy. Pierwszy niepokój i łzy matki.
Trzeba mieć ogromną wolę - no właśnie, tylko
czego: kłamstwa, godności, determinacji? - aby w tym
trwać. Obojętnie, co to jest, taką wolę mają tylko
wyjątkowi ludzie. Albo bardzo zakochani. Była bardzo
zakochana, ale nie była jego kochanką. Była jego
kobietą. Jeśli szacunek, współczucie i słuszność mają
zawsze zdradzani, to właśnie jej - a nie jego żonie - się to
wszystko należy. Jeśli ktokolwiek zdradzał kogokolwiek
z kimkolwiek, to on zdradzał ją ze swoją przeszłością, w
której jej przecież nigdy nie było. Uwiódł ją obietnicą
wspólnej przyszłości, okradł ją z marzeń i któregoś ranka
91
obudziła się w trakcie przerażającego snu, całkiem naga,
drżąc z zimna.
Zdążyła przed upływem dziesięciu minut. Na
lotnisku wyjęła kartę ze swojego telefonu...
92
POSTA PRAWOSKRTNA
Jeśli istnieją dzieci gorszego Boga, to ona jest z
pewnością jednym z nich. Tak myślała, dopóki wierzyła,
że istnieje ktoś taki jak Bóg. Od ośmiu miesięcy - żaden
Bóg, nawet ten gorszy, nie pomyliłby się przecież dwa
razy - wierzy jedynie w przeznaczenie, które uczyniło z
jej życia przewrotną, tragiczną farsę. Wierzy także
lekarzom, którzy niezależnie od Boga i zupełnie
ignorując przeznaczenie, przedłużają - jak w jakiejś
komputerowej grze - jej życie i są zdumieni, gdy na
kolejnych slajdach z tomografu guz w jej mózgu maleje.
Wywieszają te slajdy na podświetlonych ekranach i
mierzą linijką przypuszczalną długość jej życia. Każdy
brakujący od ostatniego skaningu milimetr to dwa, może
trzy dodatkowe miesiące. Potem profesor podchodzi do
niej, bierze delikatnie w swoje dłonie krótki kikut tego,
co miało być jej prawą ręką, i zaczyna opowiadać to, co
ona wie, odkąd postawili jej diagnozę:  Glejak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl