[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w Europie moich przodków? - Chwila milczenia. -
Trzy wieki. Jak pokazuje historia, ludzkość musi
kogoś prześladować. Zredniowiecze wybrało nas...
Morgana mówiła dalej, odpowiadała na kolejne
pytania, a Nash wsÅ‚uchiwaÅ‚ siÄ™ w brzmienie jej cza­
rodziejskiego gÅ‚osu... nie rozumiejÄ…c ani sÅ‚owa. Z za­
mkniętymi oczami wyobrażał sobie, że leżą teraz
obok siebie, że czuje na szyi ciepło jej oddechu...
Zasnął z uśmiechem na twarzy.
Obudził się po dwóch godzinach z ciężką głową,
rozbity i obolały. Oparłszy się na łokciu, spojrzał
na zegarek.
Cholera... Nic dziwnego, że spał tak ciężko. Przez
kilka ostatnich dni całą energię tracił na idiotyczne
drzemki. Ani nie pracowaÅ‚, ani siÄ™ nie wysypiaÅ‚. SiÄ™g­
nął po butelkę, w której zostało trochę ciepłej wody.
Może to był tylko sen. Oczywiście, że tak. Gdyby
nie... DotknÄ…Å‚ talizmanu na szyi, zamknÄ…Å‚ go w dÅ‚o­
ni, a potem dokÅ‚adnie obejrzaÅ‚. Szmaragd z maleÅ„­
kim ametystem. To nie był sen...
W porządku. Usiadł gwałtownie i przetarł oczy.
Koniec marudzenia. Morgana pokazała, co pokazała,
Zniewolenie
105
on widziaÅ‚, co widziaÅ‚. To nie jest dostateczny po­
a
wód, żeby wÄ…tpić w swoje zdrowie psychiczne. Wy­
starczy przestawić się, zmienić sposób myślenia. Do
diabła, przecież podróże kosmiczne jeszcze nie tak
dawno temu należaÅ‚y do sfery czystej fantazji. Z dru­
giej strony, w czternastym czy piętnastym wieku
nikt nie wątpił w istnienie czarownic.
Może wiÄ™c granica miÄ™dzy rzeczywistoÅ›ciÄ… a fan­
tazjÄ…, rozsÄ…dkiem a szaleÅ„stwem, jest pÅ‚ynna i za­
leży od czasów, w których przyszło nam żyć...
Boże, co za banał!
Nash po raz kolejny siÄ™gnÄ…Å‚ po wodÄ™, uÅ›wiada­
miając sobie nagle, że wcale nie chce mu się pić
- tylko jest śmiertelnie głodny.
O ileż jednak ważniejszy niż stan żołądka był
w tamtej chwili stan jego umysÅ‚u! Nagle doznaÅ‚ olÅ›­
nienia. Historia o czarownicach zaczęła się układać
w zborną całość: klatka po klatce. Zobaczył swój
film i po raz pierwszy miał pewność, że go zrobi.
Uczucie radosnego podniecenia przypomniało mu
o głodzie. Triumfalnym gestem wyrzucił w górę ręce
i pomaszerował do kuchni.
Dobra nasza, mruczał pod nosem. Gigantyczna
kanapka, dzbanek mocnej kawy i do roboty. %7Å‚ad­
nych telefonów, drzemek... ani amorów.
Morgana siedziała na zalanym słońcem tarasie
Anastazji, popijać wyśmienitą schłodzoną miętę
i - jak zwykle - zazdroszczÄ…c swojej kuzynce og­
rodu.
Bajeczne Pescadero Point leżaÅ‚o na uboczu tury­
stycznego szlaku, z dala od zgiełku Cannery Row
i od zatłoczonych uliczek oraz zapachów dzielnicy
portowej. Na taras, który ginął niemal w gąszczu
106 Nora Roberts
drzew i kwiatów - setek gatunków roÅ›lin, które tyl­
ko Anastazja potrafiÅ‚a nazwać - nie dochodziÅ‚y żad­
ne odgÅ‚osy cywilizacji. Ani jeden warkot silnika. Tyl­
ko śpiew ptaków, szum morskich fal i wiatru.
Morgana zawsze tu przyjeżdżaÅ‚a, kiedy miaÅ‚a kÅ‚o­
poty, kiedy jej nerwy odmawiaÅ‚y posÅ‚uszeÅ„stwa, do­
magając się ciszy i ukojenia. Nigdy się nie zawiodła.
Moszcząc się w fotelu nie po raz pierwszy pomyślała,
że to miejsce jest takie jak Anastazja. PiÄ™kne, go­
ścinne i przyjazne.
- Prosto z pieca - wołała Ana od drzwi, niosąc
tacÄ™ z ciastkami.
- O Boże, karmelowe, moje ulubione... Ano, skąd
wiedziałaś?
- No właśnie! - zachichotała wesoło. - Od rana
coÅ› mnie ciÄ…gnęło do kuchni. CzuÅ‚am, że siÄ™ roz­
choruję, jeśli nie upiekę czegoś słodkiego... Teraz
już wiem dlaczego.
Nie czekając na zaproszenie, Morgana ugryzła
pierwsze ciastko. Mruknęła przeciÄ…gle, a jej oczy ro­
biÅ‚y siÄ™ coraz węższe i węższe, kiedy delikatna, cze­
koladowa polewa topiła się na języku.
- Ano, czarodziejko...
- Dobrze już, dobrze. Możesz zjeść wszystkie. -
Anastazja wybrała fotel, z którego miała najlepszy
widok na zatokę. - Trochę się zdziwiłam, kiedy wesz-
łaś. W normalny dzień o tej porze...
- O jakiej znowu porze? Zrobiłam sobie długą
przerwę na lunch. Mindy została w sklepie, poradzi
sobie nawet do wieczora.
- Ach, tak!
- Widzisz w tym coś nienormalnego? - Sięgnęła
po następne ciastko.
- Przepraszam, Morgano. Zbyt dobrze siÄ™ znamy
Zniewolenie
107
- powiedziała cedząc każde słowo - żebym mogła
nie zauważyć, że coś cię gryzie.
- Wiem, Ano, wiem. Domyślam się, że trudno tego
nie zauważyć. A ja po prostu... musiałam do ciebie
przyjechać. Chociaż nie powinno siÄ™ zarażać przy­
jaciół swoimi humorami, to jednak...
- No, dosyć wstępów. Wyrzuć to z siebie.
- Jesteś zielarką - powiedziała lekko drżącym
głosem. - Co sądzisz o naparze z Helleborus Niger?
Ana uÅ›miechnęła siÄ™. Helleborus, ciemiernik czar­
ny, opisywany w starych księgach jako odtrutka na
szaleństwo.
- Obawiasz się, że postradałaś zmysły?
- Wszystko na to wskazuje. Mogłabym, co prawda,
pójść na łatwiznę i przyrządzić sprawdzoną miksturę:
 wymieszaj różę z arcydzięglem i szczyptą żeńszenia,
na koniec posyp szczodrze pyłem księżycowym"...
- Napój miłosny? Dla kogoś, kogo znam?
- Poznałaś Nasha.
- Oczywiście. Coś się nie układa?
- Nie wiem, jak siÄ™ ukÅ‚ada. - Morgana zmarsz­
czyła czoło. - Wiem tylko, że wolałabym nie mieć
tych cholernych skrupułów. Mogłabym go zmiękczyć
jak wosk...
- Ale nie czułabyś się najlepiej.
- Nie - przyznała cicho. - Dlatego nie pozwalam
sobie na żadne ułatwienia. - Wpatrywała się w białe
żagle sunące po zatoce. Jak to się stało, że straciła
wolność? %7łe zazdrości samotnym żaglom? - Szczerze
mówiąc. Ano, nie zastanawiałam się nigdy dotąd,
czym jest miłość. Prawdziwa miłość między kobietą
a mężczyzną... - Uśmiechnęła się zmieszana. -
Wiesz, tak siÄ™ w tym pogrążyÅ‚am, że nie widzÄ™ Å›wia­
tełka w tunelu... Nie umiem normalnie myśleć.
108 Nora Roberts
- Powiedziałaś mu?
- Nie mogę mu powiedzieć o czymś, czego sama
nie jestem pewna. - Poczuła gwałtowne ukłucie
w serce, które ją zaskoczyło i trochę przestraszyło.
Zamknęła oczy. - Więc czekam. W dzień wypatruję
zmroku, w nocy nie mogę doczekać się świtu. Ani
chwili spokoju. Czasami mam wrażenie, że się duszę
- i mam tego serdecznie dosyć.
- Kiedy walczymy o miÅ‚ość, walczymy o powie­
trze, bez którego nie ma życia.
- Ale skÄ…d mamy wiedzieć, że już dosyć? %7Å‚e moż­
na przestać walczyć i normalnie oddychać?
- MyÅ›lÄ™, że kiedy poczujesz siÄ™ szczęśliwa, doj­
dziesz do wniosku, że ta chwila nadeszła. Tak mi
siÄ™ wydaje.
- Czy nie sÄ…dzisz. Ano - spytaÅ‚a Morgana po dÅ‚u­
gim milczeniu - że jesteśmy trochę zepsuci? Ty, ja
i Sebastian.
- Zepsuci? W jakim sensie?
- W sensie... naszych oczekiwań. - Uniosła ręce
w bezradnym geście. - Nasi rodzice darzyli nas tak
bezprzykÅ‚adnÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ…, zrozumieniem i szacun­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl