[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nareszcie! - krzyknął Pete, kiedy w końcu dotarli na ulice południowego Los
Angeles.
- Miejmy nadzieję, że teraz zacznie to przypominać jazdę samochodem! -
westchnął z ulgą Bob.
- No tak - wtrącił kwaśno Jupiter. - Kto wie, może uda się nam nawet dojść do
trzydziestu pięciu mil.
Jupiter siedział z przodu, Bob z tyłu. Czuł się pewniej, kiedy mógł przyglądać
się drodze za nimi. W pewnej chwili zauważył coś, czego bardzo nie chciał zobaczyć -
białego datsuna B210.
Nie powiedział nic. Może to inny datsun, z normalnymi ludzmi w środku. Może
ich wyprzedzi. Bob postanowił uważnie patrzeć. Datsun był trochę podniszczony. Ale
w Los Angeles to nic dziwnego. Siedziało w nim dwóch mężczyzn. Zdarza się. Przecież
nie widział ich twarzy.
Pete zjechał na prawy pas. Bob zobaczył bok datsuna i poczuł, jak włosy stają
mu dęba ze strachu. Drzwi po stronie pasażera były wgniecione w trzech miejscach.
Przypomniał sobie szaleńczą gonitwę wokół ronda. Nie miał już wątpliwości.
- Chłopaki - powiedział bardzo głośno, choć wcale tego nie chciał. - Mamy
towarzystwo. Biały datsun z poharatanym bokiem jedzie trzy samochody za nami.
- Nie ma sprawy! - Pete wjeżdżał właśnie na parking przed wieżowcem Galactic.
- Niech wyjdą i nas złapią.
Szybko zawrócił i stanął przy samym wjezdzie. Wszyscy trzej wyskoczyli i
czekali, co będzie dalej. Datsun przejechał wolno tuż obok. W środku zobaczyli
znajomych z pchlego targu - Tajlandczyków, którzy handlowali pirackimi kasetami.
Kiedy, zorientowali się, że zostali rozpoznani, zaczęli się ostro sprzeczać. Jeden z nich
wskazywał chłopców, drugi zdecydowanie kręcił głową.
- No, i na co czekacie? - wrzasnął na nich Pete, przyjmując wyjściową pozycję
karate. - Wychodzić!
Tamci przez chwilę patrzyli to na Pete a, to na siebie. W końcu kierowca wcisnął
gaz do dechy i datsun zniknął za rogiem.
- Nie wrócą - stwierdził Bob.
- Niezbyt byli zadowoleni, że ich rozpoznaliśmy - dodał Jupiter.
- Co za szkoda! Serce mi krwawi - Pete teatralnym gestem schował głowę w
dłoniach. - Miałem taką ochotę zrobić z nich naleśniki.
- Nie, teraz nie mam ochoty na naleśniki. Wolałbym pyszną pizzę na grubym
cieście, z kiełbasą i mnóstwem sera - zawołał Jupe. - A do tego papryka, cebula i...
- Przestań, Jupe - zaśmiewał się Pete.
- Z tego, co pamiętam, twój program odżywiania nie przewiduje pizzę w menu -
Bob nie miał litości dla Jupe a. - A swoją drogą, czy udało ci się zrzucić jakieś
kilogramy?
Jupiter spochmurniał.
- Wprawdzie na wadze nie widać żadnej różnicy - powiedział - ale to dlatego, że
przy wzmożonym poziomie aktywności tłuszcz zamienia się w mięśnie.
- Jeszcze jeden taki dzień w Galactic - podsumował Pete - a będziesz jednym
wielkim kłębem mięśni.
- Spodziewam się tego.
Byli już w holu. Pete poszedł prosto do pokoju, w którym sortowano pocztę,
złapał wszystko, co przeznaczone było na piąte piętro, i szybko wybiegł. Przyglądał się
uważnie napotykanym ludziom z nadzieją, że zauważy znajomych Tajlandczyków,
blondyna lub w ogóle coś podejrzanego.
Jupe przedstawił Boba pracownikom studiów nagraniowych na drugim piętrze.
Potem sprawdził taśmy-matki w pokoju Hanka Riversa. Na półce leżało już
osiemnaście szpul - siedem kompletów Szalonej Kalifornii było gotowych. Cały
ranek, biegając ze sprzętem po korytarzu i załatwiając tysiące spraw, Jupiter i Bob
starali się nie tracić z oczu studia Riversa.
Przerwę na lunch Pete postanowił spędzić na zewnątrz tak jak poprzedniego
dnia. Bob ustawił się na dole, w pobliżu automatów z napojami i kanapkami, a Jupiter
znowu pomaszerował do pokoju Hanka. Wyjął z plecaka bagietkę z masłem i zasiadł
do jedzenia.
- Rany, ale to smakowicie wygląda - Hank spojrzał znad porcji kolorowej sałatki
makaronowej, obok której stał pojemniczek z musem czekoladowym.
- Co wygląda smakowicie? - nie wierzył własnym uszom Jupiter. - To? Na
pewno mowa o moim lunchu?
- No pewnie. Ja codziennie dostaję te dziwaczne dania. Sałatka makaronowa!
Za moich czasów jadło się po prostu kluski z mięsem i z sosem. Mus czekoladowy! Dla
mnie to zwykły budyń. Wiesz, moja żona poszła na kurs kreatywnego gotowania. Nie
chcę ranić jej uczuć i nie mówię jej, że wolę tradycyjne jedzenie. A co może być
bardziej tradycyjne niż kromka chleba z masłem?
Jupiter zawahał się przez chwilę. Przypomniał sobie poranną rozmowę z
chłopakami. Ale bez przesady! Przecież poziom jego aktywności przez dwa ostatnie
dni był naprawdę wysoki. Poza tym, zamieni się z Hankiem tylko jeden jedyny raz! Nie
mówiąc o tym, że człowiekowi należy się coś ekstra, kiedy pracuje nad ciężką sprawą.
- Zamieńmy się - powiedział lekko. - Mnie jest wszystko jedno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Nareszcie! - krzyknął Pete, kiedy w końcu dotarli na ulice południowego Los
Angeles.
- Miejmy nadzieję, że teraz zacznie to przypominać jazdę samochodem! -
westchnął z ulgą Bob.
- No tak - wtrącił kwaśno Jupiter. - Kto wie, może uda się nam nawet dojść do
trzydziestu pięciu mil.
Jupiter siedział z przodu, Bob z tyłu. Czuł się pewniej, kiedy mógł przyglądać
się drodze za nimi. W pewnej chwili zauważył coś, czego bardzo nie chciał zobaczyć -
białego datsuna B210.
Nie powiedział nic. Może to inny datsun, z normalnymi ludzmi w środku. Może
ich wyprzedzi. Bob postanowił uważnie patrzeć. Datsun był trochę podniszczony. Ale
w Los Angeles to nic dziwnego. Siedziało w nim dwóch mężczyzn. Zdarza się. Przecież
nie widział ich twarzy.
Pete zjechał na prawy pas. Bob zobaczył bok datsuna i poczuł, jak włosy stają
mu dęba ze strachu. Drzwi po stronie pasażera były wgniecione w trzech miejscach.
Przypomniał sobie szaleńczą gonitwę wokół ronda. Nie miał już wątpliwości.
- Chłopaki - powiedział bardzo głośno, choć wcale tego nie chciał. - Mamy
towarzystwo. Biały datsun z poharatanym bokiem jedzie trzy samochody za nami.
- Nie ma sprawy! - Pete wjeżdżał właśnie na parking przed wieżowcem Galactic.
- Niech wyjdą i nas złapią.
Szybko zawrócił i stanął przy samym wjezdzie. Wszyscy trzej wyskoczyli i
czekali, co będzie dalej. Datsun przejechał wolno tuż obok. W środku zobaczyli
znajomych z pchlego targu - Tajlandczyków, którzy handlowali pirackimi kasetami.
Kiedy, zorientowali się, że zostali rozpoznani, zaczęli się ostro sprzeczać. Jeden z nich
wskazywał chłopców, drugi zdecydowanie kręcił głową.
- No, i na co czekacie? - wrzasnął na nich Pete, przyjmując wyjściową pozycję
karate. - Wychodzić!
Tamci przez chwilę patrzyli to na Pete a, to na siebie. W końcu kierowca wcisnął
gaz do dechy i datsun zniknął za rogiem.
- Nie wrócą - stwierdził Bob.
- Niezbyt byli zadowoleni, że ich rozpoznaliśmy - dodał Jupiter.
- Co za szkoda! Serce mi krwawi - Pete teatralnym gestem schował głowę w
dłoniach. - Miałem taką ochotę zrobić z nich naleśniki.
- Nie, teraz nie mam ochoty na naleśniki. Wolałbym pyszną pizzę na grubym
cieście, z kiełbasą i mnóstwem sera - zawołał Jupe. - A do tego papryka, cebula i...
- Przestań, Jupe - zaśmiewał się Pete.
- Z tego, co pamiętam, twój program odżywiania nie przewiduje pizzę w menu -
Bob nie miał litości dla Jupe a. - A swoją drogą, czy udało ci się zrzucić jakieś
kilogramy?
Jupiter spochmurniał.
- Wprawdzie na wadze nie widać żadnej różnicy - powiedział - ale to dlatego, że
przy wzmożonym poziomie aktywności tłuszcz zamienia się w mięśnie.
- Jeszcze jeden taki dzień w Galactic - podsumował Pete - a będziesz jednym
wielkim kłębem mięśni.
- Spodziewam się tego.
Byli już w holu. Pete poszedł prosto do pokoju, w którym sortowano pocztę,
złapał wszystko, co przeznaczone było na piąte piętro, i szybko wybiegł. Przyglądał się
uważnie napotykanym ludziom z nadzieją, że zauważy znajomych Tajlandczyków,
blondyna lub w ogóle coś podejrzanego.
Jupe przedstawił Boba pracownikom studiów nagraniowych na drugim piętrze.
Potem sprawdził taśmy-matki w pokoju Hanka Riversa. Na półce leżało już
osiemnaście szpul - siedem kompletów Szalonej Kalifornii było gotowych. Cały
ranek, biegając ze sprzętem po korytarzu i załatwiając tysiące spraw, Jupiter i Bob
starali się nie tracić z oczu studia Riversa.
Przerwę na lunch Pete postanowił spędzić na zewnątrz tak jak poprzedniego
dnia. Bob ustawił się na dole, w pobliżu automatów z napojami i kanapkami, a Jupiter
znowu pomaszerował do pokoju Hanka. Wyjął z plecaka bagietkę z masłem i zasiadł
do jedzenia.
- Rany, ale to smakowicie wygląda - Hank spojrzał znad porcji kolorowej sałatki
makaronowej, obok której stał pojemniczek z musem czekoladowym.
- Co wygląda smakowicie? - nie wierzył własnym uszom Jupiter. - To? Na
pewno mowa o moim lunchu?
- No pewnie. Ja codziennie dostaję te dziwaczne dania. Sałatka makaronowa!
Za moich czasów jadło się po prostu kluski z mięsem i z sosem. Mus czekoladowy! Dla
mnie to zwykły budyń. Wiesz, moja żona poszła na kurs kreatywnego gotowania. Nie
chcę ranić jej uczuć i nie mówię jej, że wolę tradycyjne jedzenie. A co może być
bardziej tradycyjne niż kromka chleba z masłem?
Jupiter zawahał się przez chwilę. Przypomniał sobie poranną rozmowę z
chłopakami. Ale bez przesady! Przecież poziom jego aktywności przez dwa ostatnie
dni był naprawdę wysoki. Poza tym, zamieni się z Hankiem tylko jeden jedyny raz! Nie
mówiąc o tym, że człowiekowi należy się coś ekstra, kiedy pracuje nad ciężką sprawą.
- Zamieńmy się - powiedział lekko. - Mnie jest wszystko jedno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]