[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szybkością i dowolnie zmieniać wysokość. Ponieważ nie mieliśmy bomb,
wydedukowałem sprytnie, że nie będzie potrzebny bombardier. Z tego względu po
uzbrojeniu oraz sprawdzeniu karabinu maszynowego w kabinie bombardiera z
przodu samolotu postanowiłem przesiedzieć - dosłownie - cały bojowy lot.
W kabinie pilotów B-25 były płyty pancerne w podłodze i w tylnych oparciach
obu foteli. W tym momencie mojej kariery na tego rodzaju misje brałem ze sobą dwie
kamizelki kuloodporne; jedną miałem na sobie, drugą osłaniałem te części ciała,
które mogłem skurczyć i osłonić. Tego dnia zabrałem do kabiny bombardiera tylko
jedną kamizelkę: tę, którą miałem na sobie. Po wyrychtowaniu karabinu
maszynowego i przeczołganiu się wąskim tunelem łączącym dziób z pozostałą
częścią samolotu wziąłem drugą kamizelkę, wspiąłem się do kabiny pilotów i
usiadłem na podłodze za pilotem, opierając plecy o tył jego fotela. Miałem płytę
pancerną pod sobą, płytę pancerną za sobą, hełm przeciwodłamkowy na głowie,
kamizelkę kuloodporną na sobie i drugą kamizelkę kuloodporną, która chroniła
krocze i nogi. Dodatkowo zabezpieczyłem się, przypinając spadochron do uprzęży.
Tym razem miałem spadochron ze sobą. Normalnie był zbyt obszerny, żeby
przecisnąć się z nim do kabiny bombardiera i trzeba go było zostawić; na dziobie nie
było zresztą i tak włazu awaryjnego. W tej załodze byłem weteranem i dwaj młodsi
piloci nie wiedzieli, co ze mną począć.
- Wszystko w porządku - zapewniłem ich oschle. - Dajcie mi znać, jeśli pokażą
się niemieckie myśliwce, to zejdę na dół.
Kiedy przedarliśmy się przez ogień artylerii przeciwlotniczej nad La Spezia i
zawróciliśmy, obejrzałem się. Byłem bardzo zadowolony z siebie, z tego, co
widziałem, i z wszystkich swoich kolegów. Nikomu nic się nie stało; falujący ocean
smużących czarnych obłoczków z niezliczonych wybuchów artylerii przeciwlotniczej
rozlewał się na różnych wysokościach po całym niebie. A niżej widziałem kaskady
bomb eksplodujących jedna po drugiej dokładnie na tym statku, który był naszym
celem.
Wkrótce potem zaliczyłem ostatnią misję. Byłem zdrów i cały. Na naszej
fotografii w namiocie, o której mówiłem wcześniej, mnie i całą resztę dzieli
olbrzymia i niewidoczna gołym okiem różnica. Ja miałem to już za sobą, ale ich,
zwłaszcza dwóch nowych pilotów, czekało więcej misji, bo oficjalna liczba dla tych,
którzy pełnili w dalszym ciągu służbę bojową, przynajmniej w naszej grupie
bombowców, została ostatnio podniesiona.
Co w związku z tym czuli?
Było im to chyba tak samo obojętne, jak wcześniej mnie, kiedy liczbę akcji z
pięćdziesięciu podniesiono najpierw do pięćdziesięciu pięciu, a potem do
sześćdziesięciu. Dla nich miała wynosić siedemdziesiąt.
Podczas gdy moi towarzysze broni uczestniczyli w kolejnych akcjach, ja
zaszywałem się w namiocie i bawiłem klawiaturą maszyny do pisania, robiąc to
oczywiście najchętniej w samotności. Nasze średniej wielkości bombowce miały
średni zasięg, a nasza taktyczna grupa atakowała prawie wyłącznie mosty kolejowe i
drogowe. Misja trwała średnio trzy godziny, czasami tylko dwie. Lot z Korsyki przez
Elbę do środkowych Włoch i z powrotem nie zajmował dużo czasu. Mam przed sobą
wykaz, w którym czas misji do Poggibonsi, Pietrasanty i Orvieto wyliczono na
dokładnie dwie godziny, do Parmy na dwie godziny i dziesięć minut, do Ferrary w
dolinie rzeki Po, dalej na północ, na trzy godziny i dziesięć minut, a do Awinionu, o
wiele dalej we Francji w dolinie Rodanu, na cztery godziny i trzydzieści pięć minut.
Czasami odbywałem - teraz odbywali oni - dwa loty jednego dnia.
Piętnastego sierpnia 1944, w dniu inwazji na południową Francję,
zbombardowaliśmy zaraz po świcie - ja też brałem jeszcze wtedy udział w akcji -
stanowiska armatnie na plaży niedaleko Marsylii (działa okazały się drewnianymi
makietami), a po południu polecieliśmy po raz drugi nad Awinion. Cztery eskadry,
które podzieliły się przed miastem na trzy grupy, aby rozproszyć ogień baterii
przeciwlotniczych. Ogień został rozproszony, lecz mimo to wszystkie trzy grupy
odniosły straty.
Przez cały ten pierwszy dzień inwazji, kiedy nie byliśmy akurat sami w
powietrzu, obserwowaliśmy wielkie armady ciężkich bombowców lecących wysoko,
wyżej niż my kiedykolwiek lataliśmy, ze swoich baz niedaleko Neapolu - całe setki
sunących w kluczach, mruczących statecznie maszyn, więcej samolotów po naszej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl