[ Pobierz całość w formacie PDF ]
29
Z baraku wyłoniła się Helen Morris, dygocząc w podmuchach zimnego wia-
tru.
— Fran i ja mamy pytanie — zwróciła się do mężczyzn. — Czy psychoana-
litycy na Ziemi brali pięćdziesiąt dolarów za godzinę, czy za czterdzieści pięć
minut? Zamierzamy — wyjaśniła — dodać analityka do naszego zestawu i chce-
my to zrobić dobrze. To autentyk, zrobiony na Ziemi i dostarczony tu. Pamiętacie
ten statek Bulera, który przyleciał w zeszłym tygodniu. . .
— Pamiętamy — odparł kwaśno Norm Schein.
I te ceny, jakich zażądał sprzedawca Bulera. A Allen i Charlotta Faine’owie
nie przestają gadać o różnych częściach zestawów, zaostrzając wszystkim apetyty.
— Zapytaj Faine’ów — zaproponował żonie Tod. — Połącz się z nimi przez
radio, kiedy znów będą nad nami przelatywali.
Zerknął na zegarek.
— Satelita przyleci za godzinę. Oni tam mają wszystkie dane o autentycznych
artykułach. Chociaż prawdę powiedziawszy, te dane powinny być dołączone do
tego, co się kupuje.
Denerwował się, ponieważ to jego skiny — jego i Helen — poszły na opłace-
nie maleńkiej figurki psychoanalityka oraz kanapki, biurka, dywanu i półki z nie-
zwykle dobrze zminiaturyzowanymi książkami.
— Chodziłeś do psychoanalityka, kiedy jeszcze byłeś na Ziemi — Helen
zwróciła się do Norma Scheina. — Ile brał?
— No, głównie chodziłem na terapię grupową — odrzekł Norm. — W Kli-
nice Higieny Psychicznej w Berkeley liczyli sobie tyle, ile byłeś w stanie płacić.
A Perky Pat i jej chłopiec chodzą, rzecz jasna, do prywatnego psychoanalityka.
Szedł przydzielonym sobie ogrodem, między rzędami postrzępionych liści,
z których każdy był w pewnym stopniu zarażony lub zżarty przez miejscowe mi-
kroskopijne szkodniki. Jeśli uda mu się znaleźć choć jedną nietkniętą roślinkę,
jedną zdrową. . . Wystarczyłoby mu to, by odzyskał ducha. Insektycydy sprowa-
dzane z Ziemi były do niczego; miejscowe szkodniki szalały w najlepsze. Czekały
dziesięć tysięcy lat, aż ktoś się pojawi i spróbuje tu coś uprawiać.
— Powinieneś to podlać — zauważył Tod.
— Owszem — zgodził się Norm Schein.
W ponurym nastroju ruszył w kierunku pompy zasilającej system nawadniają-
cy Chicken Pox Prospect. Była podłączona do częściowo już zasypanych kanałów
irygacyjnych służących wszystkim ogrodom baraku. Uświadomił sobie, że przed
podlaniem roślin trzeba oczyścić kanały z piasku. Jeżeli szybko nie uruchomią
wielkiej koparki klasy A, nie zdołają nawodnić ogrodów, nawet jeśli będą chcieli.
Jednak nie miał ochoty zająć się tym.
Mimo to nie mógł, tak jak Sam Regan, po prostu odwrócić się plecami i wrócić
na dół, aby bawić się swoim zestawem, budować lub montować nowe części, robić
poprawki czy też, jak przed chwilą zaproponował Sam, zażyć dawkę starannie
30
ukrytego Can-D i zacząć przeniesienie. Zdawał sobie sprawę z ciążącej na nim
odpowiedzialności. Powiedział do Helen:
— Poproś moją żonę, żeby tu przyszła.
Fran pokieruje, kiedy on siądzie za kierownicą koparki: ma dobre oko.
— Ja jej powiem — zgłosił się Sam Regan ruszając na dół. — Kto idzie ze
mną?
Nikt mu nie towarzyszył; Tod i Helen Morrisowie poszli obejrzeć swój ogró- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
29
Z baraku wyłoniła się Helen Morris, dygocząc w podmuchach zimnego wia-
tru.
— Fran i ja mamy pytanie — zwróciła się do mężczyzn. — Czy psychoana-
litycy na Ziemi brali pięćdziesiąt dolarów za godzinę, czy za czterdzieści pięć
minut? Zamierzamy — wyjaśniła — dodać analityka do naszego zestawu i chce-
my to zrobić dobrze. To autentyk, zrobiony na Ziemi i dostarczony tu. Pamiętacie
ten statek Bulera, który przyleciał w zeszłym tygodniu. . .
— Pamiętamy — odparł kwaśno Norm Schein.
I te ceny, jakich zażądał sprzedawca Bulera. A Allen i Charlotta Faine’owie
nie przestają gadać o różnych częściach zestawów, zaostrzając wszystkim apetyty.
— Zapytaj Faine’ów — zaproponował żonie Tod. — Połącz się z nimi przez
radio, kiedy znów będą nad nami przelatywali.
Zerknął na zegarek.
— Satelita przyleci za godzinę. Oni tam mają wszystkie dane o autentycznych
artykułach. Chociaż prawdę powiedziawszy, te dane powinny być dołączone do
tego, co się kupuje.
Denerwował się, ponieważ to jego skiny — jego i Helen — poszły na opłace-
nie maleńkiej figurki psychoanalityka oraz kanapki, biurka, dywanu i półki z nie-
zwykle dobrze zminiaturyzowanymi książkami.
— Chodziłeś do psychoanalityka, kiedy jeszcze byłeś na Ziemi — Helen
zwróciła się do Norma Scheina. — Ile brał?
— No, głównie chodziłem na terapię grupową — odrzekł Norm. — W Kli-
nice Higieny Psychicznej w Berkeley liczyli sobie tyle, ile byłeś w stanie płacić.
A Perky Pat i jej chłopiec chodzą, rzecz jasna, do prywatnego psychoanalityka.
Szedł przydzielonym sobie ogrodem, między rzędami postrzępionych liści,
z których każdy był w pewnym stopniu zarażony lub zżarty przez miejscowe mi-
kroskopijne szkodniki. Jeśli uda mu się znaleźć choć jedną nietkniętą roślinkę,
jedną zdrową. . . Wystarczyłoby mu to, by odzyskał ducha. Insektycydy sprowa-
dzane z Ziemi były do niczego; miejscowe szkodniki szalały w najlepsze. Czekały
dziesięć tysięcy lat, aż ktoś się pojawi i spróbuje tu coś uprawiać.
— Powinieneś to podlać — zauważył Tod.
— Owszem — zgodził się Norm Schein.
W ponurym nastroju ruszył w kierunku pompy zasilającej system nawadniają-
cy Chicken Pox Prospect. Była podłączona do częściowo już zasypanych kanałów
irygacyjnych służących wszystkim ogrodom baraku. Uświadomił sobie, że przed
podlaniem roślin trzeba oczyścić kanały z piasku. Jeżeli szybko nie uruchomią
wielkiej koparki klasy A, nie zdołają nawodnić ogrodów, nawet jeśli będą chcieli.
Jednak nie miał ochoty zająć się tym.
Mimo to nie mógł, tak jak Sam Regan, po prostu odwrócić się plecami i wrócić
na dół, aby bawić się swoim zestawem, budować lub montować nowe części, robić
poprawki czy też, jak przed chwilą zaproponował Sam, zażyć dawkę starannie
30
ukrytego Can-D i zacząć przeniesienie. Zdawał sobie sprawę z ciążącej na nim
odpowiedzialności. Powiedział do Helen:
— Poproś moją żonę, żeby tu przyszła.
Fran pokieruje, kiedy on siądzie za kierownicą koparki: ma dobre oko.
— Ja jej powiem — zgłosił się Sam Regan ruszając na dół. — Kto idzie ze
mną?
Nikt mu nie towarzyszył; Tod i Helen Morrisowie poszli obejrzeć swój ogró- [ Pobierz całość w formacie PDF ]