[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maksymek& odezwała się ciepło. Dawno cię u nas nie było. Co porabiasz?
Uczę się wydusił zdławionym głosem. Chodzę do szkoły.
Urosłeś mówiła dalej głosem oderwanym od rzeczywistości, obrzucając go
równie nieobecnym spojrzeniem. Co będziesz dalej robił? Masz& jakieś plany?
Tak odparł Maksym. Będę pisał książki.
Jakie? dopytywała, odwracając się z powrotem do okna. Wydawało się, że
wcale nie czeka na odpowiedz.
Jeszcze nie wiem odpowiedział, popatrzył na Kamilę, pożegnał się i wyszedł.
Potem Maksym przestał przyjeżdżać. Wiedziałam tylko to, że silna nerwica
dokonała wielkich spustoszeń w organizmie jego matki, która prędzej, niż można
się było tego spodziewać przestała czekać na powrót męża i uwierzyła, że opuścił
ją na zawsze po dwudziestu latach szczęśliwego życia. Zaczęły ją dopadać, jedna po
drugiej, wszystkie możliwe dolegliwości. Niezdolna do pracy czy też wyjścia
z domu, ani nawet do zrobienia czegokolwiek, leżała w łóżku, walcząc z kolejną
chorobą. Maksym musiał się nią opiekować, zawozić ją do lekarzy, pilnować, by
brała leki, coś zjadła i nie schylała się zbyt gwałtownie ani niczego nie dzwigała.
Robił zakupy, gotował, karmił matkę, gdy była w tak złym stanie, że nie mogła
utrzymać łyżki, i wstawał do niej po kilka razy w nocy, gdy cierpiała z bólu. Szkoła
mówił do mnie przez telefon pod koniec zimy to teraz prawdziwe wytchnienie.
Ojciec nie daje znaku życia, z popękanych od starości ścian w mieszkaniu wychodzi
wilgoć, jedyny przyjaciel, Czarek Sobota, wyprowadził się wraz z rodziną
do lepszego świata&
Nie mam tu nikogo! Usłyszałam pewnego razu w słuchawce chłodny głos
Maksyma. Nikogo oprócz chorej matki. Jestem sam i nienawidzę tego świata.
Nie jesteś sam chciałam mu powiedzieć, pocieszyć, zapewnić, że my wszyscy
tutaj z nim jesteśmy, ale w porę zrozumiałam, że Maksym nie ujmując nic jego
duchowości, wrażliwości pisarza, jakim zamierzał zostać miał na myśli bliskość
fizyczną. Obecność, namacalność wszystkiego, czym się zachwycał albo na co
uwielbiał patrzeć. On musiał wszystkiego dotknąć, poczuć na skórze, zobaczyć
każdą rzecz na własne oczy, a nie tylko o czymś wysłuchać. Kilka razy dziennie
wywoływał mnie z domu każdego lata, gdy rodzice przywozili go na wakacje,
i ciągnął nad rzekę, by do niej wejść, a potem w łąki, by czuć pod stopami miękkość
trawy albo rosę; na wieś, żeby fizycznie poczuć na policzku i we włosach kurz
z drogi, obserwować ludzi uczestniczących w mniej lub bardziej zajmującym
zdarzeniu i patrząc na nich, słuchać. Interesowało go wszystko, czego mógł dotknąć
i na własne oczy zobaczyć. Wzruszał ramionami na to, co działo się poza jego
światem. Jego świat był tutaj. Tu uruchamiał swoją wyobraznię.
O czym będą twoje książki? pytałam nieraz. Myślałeś o tym? Musisz
przecież coś wymyślić.
Nie muszę nic wymyślać odpowiadał. Popatrzę dookoła, zatrzymam
na czymś wzrok i od czegoś zacznę. Na przykład& Pociągnął mnie za rękę
i posadził obok siebie na kamieniu przy przystanku autobusowym pod lasem.
Na przykład od tego, że dwoje młodych ludzi siedzi na skraju wsi, jak my teraz.
Jest pogodny dzień, bez jednej chmurki i najmniejszego podmuchu wiatru. Siedzą,
nic nie mówiąc, na pierwszy rzut oka spokojni jak sama natura, tylko na ich
twarzach maluje się lekki niepokój. Na coś czekają? Coś się stało albo zaraz stanie?
Widzisz, oto początek historii, która może się zacząć w dowolnej chwili, tu i teraz.
Wszystkie jego historie zaczynały się tu i teraz. Wyobraznia Maksyma
uruchamiała się w świecie, do którego, przyjeżdżając tu tylko na wakacje, całym
sobą należał, ale jak mi się zdawało, choć pewnie dawniej tego tak nie rozumiałam
jej granice tu się nie kończyły.
Maksym, unieruchomiony nieszczęściem matki w pękających ze starości
ścianach, z których wychodziła wilgoć, musiał czuć się nieszczęśliwy. Był tylko
młodym chłopcem. Właściwie& jeszcze dzieckiem.
Chodząc każdego wieczora do babci Heleny, chyba w jakiś sposób musiałam się
z nią tym podzielić, bo ocknęła się z niedawnej tragedii i dostrzegła następną.
Podczas gdy ja widziałam tam jedynie niemoc chłopca zamkniętego
w rzeczywistości, do której nigdy nie należał, ona dostrzegła tam zwykłą biedę.
Posłała mu znaczną część swoich oszczędności, klnąc pod nosem, że gdyby, cholera
jasna, jej głupi syn nie znalazł sobie flamy, jej jedyny już teraz wnuk mógłby
przecież teraz z nią tu mieszkać, jezdzić ze mną do liceum w Marcjanach i pilnować
gospodarki, której połowa do niego należy.
Druga połowa należała do Kamili. I do pewnego momentu zdawało nam się, że
ona w ogóle tego nie dostrzega. Pewnego dnia, gdy ojciec zaczął narzekać, że nie
daje rady na trzy fronty, zwłaszcza teraz, gdy zmierzch zapada tak szybko, Kamila
stała przy kuchni, mieszając w garnku mleko, żeby się nie przypaliło. Rzucił, jakby
od niechcenia, że może dobrze by było, jakby wybrała się do babci Bromskiej, żeby
coś ustaliły.
W jakiej sprawie? spytała czujnie, prostując plecy.
W sprawie ziemi, koni& Może by to sprzedać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Maksymek& odezwała się ciepło. Dawno cię u nas nie było. Co porabiasz?
Uczę się wydusił zdławionym głosem. Chodzę do szkoły.
Urosłeś mówiła dalej głosem oderwanym od rzeczywistości, obrzucając go
równie nieobecnym spojrzeniem. Co będziesz dalej robił? Masz& jakieś plany?
Tak odparł Maksym. Będę pisał książki.
Jakie? dopytywała, odwracając się z powrotem do okna. Wydawało się, że
wcale nie czeka na odpowiedz.
Jeszcze nie wiem odpowiedział, popatrzył na Kamilę, pożegnał się i wyszedł.
Potem Maksym przestał przyjeżdżać. Wiedziałam tylko to, że silna nerwica
dokonała wielkich spustoszeń w organizmie jego matki, która prędzej, niż można
się było tego spodziewać przestała czekać na powrót męża i uwierzyła, że opuścił
ją na zawsze po dwudziestu latach szczęśliwego życia. Zaczęły ją dopadać, jedna po
drugiej, wszystkie możliwe dolegliwości. Niezdolna do pracy czy też wyjścia
z domu, ani nawet do zrobienia czegokolwiek, leżała w łóżku, walcząc z kolejną
chorobą. Maksym musiał się nią opiekować, zawozić ją do lekarzy, pilnować, by
brała leki, coś zjadła i nie schylała się zbyt gwałtownie ani niczego nie dzwigała.
Robił zakupy, gotował, karmił matkę, gdy była w tak złym stanie, że nie mogła
utrzymać łyżki, i wstawał do niej po kilka razy w nocy, gdy cierpiała z bólu. Szkoła
mówił do mnie przez telefon pod koniec zimy to teraz prawdziwe wytchnienie.
Ojciec nie daje znaku życia, z popękanych od starości ścian w mieszkaniu wychodzi
wilgoć, jedyny przyjaciel, Czarek Sobota, wyprowadził się wraz z rodziną
do lepszego świata&
Nie mam tu nikogo! Usłyszałam pewnego razu w słuchawce chłodny głos
Maksyma. Nikogo oprócz chorej matki. Jestem sam i nienawidzę tego świata.
Nie jesteś sam chciałam mu powiedzieć, pocieszyć, zapewnić, że my wszyscy
tutaj z nim jesteśmy, ale w porę zrozumiałam, że Maksym nie ujmując nic jego
duchowości, wrażliwości pisarza, jakim zamierzał zostać miał na myśli bliskość
fizyczną. Obecność, namacalność wszystkiego, czym się zachwycał albo na co
uwielbiał patrzeć. On musiał wszystkiego dotknąć, poczuć na skórze, zobaczyć
każdą rzecz na własne oczy, a nie tylko o czymś wysłuchać. Kilka razy dziennie
wywoływał mnie z domu każdego lata, gdy rodzice przywozili go na wakacje,
i ciągnął nad rzekę, by do niej wejść, a potem w łąki, by czuć pod stopami miękkość
trawy albo rosę; na wieś, żeby fizycznie poczuć na policzku i we włosach kurz
z drogi, obserwować ludzi uczestniczących w mniej lub bardziej zajmującym
zdarzeniu i patrząc na nich, słuchać. Interesowało go wszystko, czego mógł dotknąć
i na własne oczy zobaczyć. Wzruszał ramionami na to, co działo się poza jego
światem. Jego świat był tutaj. Tu uruchamiał swoją wyobraznię.
O czym będą twoje książki? pytałam nieraz. Myślałeś o tym? Musisz
przecież coś wymyślić.
Nie muszę nic wymyślać odpowiadał. Popatrzę dookoła, zatrzymam
na czymś wzrok i od czegoś zacznę. Na przykład& Pociągnął mnie za rękę
i posadził obok siebie na kamieniu przy przystanku autobusowym pod lasem.
Na przykład od tego, że dwoje młodych ludzi siedzi na skraju wsi, jak my teraz.
Jest pogodny dzień, bez jednej chmurki i najmniejszego podmuchu wiatru. Siedzą,
nic nie mówiąc, na pierwszy rzut oka spokojni jak sama natura, tylko na ich
twarzach maluje się lekki niepokój. Na coś czekają? Coś się stało albo zaraz stanie?
Widzisz, oto początek historii, która może się zacząć w dowolnej chwili, tu i teraz.
Wszystkie jego historie zaczynały się tu i teraz. Wyobraznia Maksyma
uruchamiała się w świecie, do którego, przyjeżdżając tu tylko na wakacje, całym
sobą należał, ale jak mi się zdawało, choć pewnie dawniej tego tak nie rozumiałam
jej granice tu się nie kończyły.
Maksym, unieruchomiony nieszczęściem matki w pękających ze starości
ścianach, z których wychodziła wilgoć, musiał czuć się nieszczęśliwy. Był tylko
młodym chłopcem. Właściwie& jeszcze dzieckiem.
Chodząc każdego wieczora do babci Heleny, chyba w jakiś sposób musiałam się
z nią tym podzielić, bo ocknęła się z niedawnej tragedii i dostrzegła następną.
Podczas gdy ja widziałam tam jedynie niemoc chłopca zamkniętego
w rzeczywistości, do której nigdy nie należał, ona dostrzegła tam zwykłą biedę.
Posłała mu znaczną część swoich oszczędności, klnąc pod nosem, że gdyby, cholera
jasna, jej głupi syn nie znalazł sobie flamy, jej jedyny już teraz wnuk mógłby
przecież teraz z nią tu mieszkać, jezdzić ze mną do liceum w Marcjanach i pilnować
gospodarki, której połowa do niego należy.
Druga połowa należała do Kamili. I do pewnego momentu zdawało nam się, że
ona w ogóle tego nie dostrzega. Pewnego dnia, gdy ojciec zaczął narzekać, że nie
daje rady na trzy fronty, zwłaszcza teraz, gdy zmierzch zapada tak szybko, Kamila
stała przy kuchni, mieszając w garnku mleko, żeby się nie przypaliło. Rzucił, jakby
od niechcenia, że może dobrze by było, jakby wybrała się do babci Bromskiej, żeby
coś ustaliły.
W jakiej sprawie? spytała czujnie, prostując plecy.
W sprawie ziemi, koni& Może by to sprzedać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]