[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się tą myślą z Paco i Flor Guzmanami.
Jednak szukając zródeł katastrofy należy pewnie sięgnąć nieco dalej w przeszłość. Do tych
dramatycznych miesięcy, które Mrożek spędził w British-American Hospital i kilku
następnych, które przechorował w La Torre. Dla Susany najpierw przerażonej, a potem
przygnębionej chorobą męża Flor i Paco stali się wówczas kimś więcej niż rządcą i
kucharką. W samotnej Epifanii razem z nią przeżywali dramat Sławomira. Siłą rzeczy między
nią a rządcami niepostrzeżenie wytworzyła się więz może nie przyjacielska, ale jakby
rodzinna. Jakby to byli nie obcy, lecz jacyś zubożali krewni w dodatku bardzo pomocni,
kiedy świat się zawalił.
Więc razem przeżyli katastrofę choroby i w jakimś sensie razem się pózniej z niej
wydobywali. Razem się martwili i razem się cieszyli. Aż wreszcie przestało być takie jasne,
że oni pracują u niej. Raczej już pracowali razem. Więc było też oczywiste, że razem
Susana, Flor i Paco spróbują teraz zrobić z Epifanii samowystarczalne rancho. Dlatego
zaproponowała, by przy produkcji konfitur kiedy była już mowa o produkcji, a nie o
smażeniu na potrzeby domu i grupki przyjaciół razem pracowali i by w przyszłości dzielili
siÄ™ zyskami.
To zdaniem Susany był koniec Epifanii. Porządek został zburzony, bomba zegarowa
ruszyła i wybuch stał się teraz już tylko kwestią czasu.
33
Część IV
Chwilowo nic nie zapowiadało burzy.
Przeciwnie. Wyglądało na to, że po latach chudych przyszły lata rzeczywiście tłuste.
Sławomir czuł się wyśmienicie. Wydawnictwo Noir sur Blanc zaczęło druk jego Dzieł
zebranych . Napisana wiosną 1993 r. Miłość na Krymie , w roku 1994 szła już w Krakowie,
Warszawie, Sztokholmie, Kielcach i Paryżu. Niebawem miała się stać wydarzeniem sezonu
teatralnego w Moskwie. Zapowiadały się premiery w Berlinie i w holenderskim Haarlemie.
Kwitła też Epifania. Po czterech latach wreszcie zainstalowano na rancho telefon. Dzięki
przeciągnięciu własnej parokilometrowej linii działał nawet faks. Cały Meksyk przeżywał
jeszcze chwile gospodarczego cudu, a wraz z Meksykiem swój gospodarczy cud przeżywała
Susana. Jej pyszne konfitury szły jak ciepłe bułeczki.
Wiosną 1994 roku Susana uznała, że czas już skończyć z chałupnictwem. Od jakiejś
zbankrutowanej fabryczki kupiła kilka maszyn do produkcji konfitur i umieściła je w nieco
przerobionej starej La Cabae owym stojącym poniżej Casa Grande rzadko używanym
gościnnym domku, w którym przeszło trzy lata wcześniej Mrożkowie spędzili swoje pierwsze
noce na rancho. Na rozwidleniu traktów, tam gdzie prowadząca od szosy wyboista droga
gwałtownie skręcała ku porośniętemu przez agawy wzgórzu, stanęła okazała tablica:
Mermeladas y conservas LA EPIFANIA fabricación artesanal .
Na pozór wszystko szło tu wyśmienicie. Susana pochłonięta była nieoczekiwanie
kwitnącymi interesami. Mrożek z podziwem i nie skrywaną dumą patrzył na jej sukcesy.
Bomba cykała, lecz Mrożkowie wciąż jeszcze jakoś jej nie potrafili usłyszeć. Może zresztą
była w tym jakaś meksykańska specyfika? Może po prostu w Meksyku nie tylko żywioły i
ludzie mają ów słynny temperament? Może więc i klęska nie może tu ot tak sobie nadejść,
lecz musi właśnie spaść, jak grom z jasnego nieba?
Bo przecież i Susana, i Mrożek musieli widzieć, że Guzmanowie nie są już tacy, jak
kiedyś. Nie tylko dlatego, że w Casa Della Guardia mieli eleganckie, w europejskim stylu
urządzone służbowe mieszkanie z ogrzewaniem, osobnymi łóżkami dla każdego dziecka i
błyszczącą łazienką. Nie dlatego, że zarabiali najwięcej w całej okolicy. I nie dlatego, że za
pieniądze Mrożków Flor skończyła ekskluzywny kurs europejskiej kuchni, a Paco nauczył się
prowadzić samochód i zdobył prawo jazdy. Nawet nie dlatego, że starsze córki Guzmanów
Lidia, Jesus i Yanelly chodziły już teraz do drogiej prywatnej szkoły. Przede wszystkim
dlatego, że poczuli się lepsi. Lepsi niż kiedyś i lepsi od innych. O Indianach z wioski zaczęli
mówić oni . Na pracowników patrzyli teraz z góry, pohukiwali na ludzi. Ale, i tego nie dość.
Od kiedy zostali in spe wspólnikami Susany, poczuli się nagle członkami wyższej klasy.
Nie byli już tylko wieśniakami wynajętymi do pracy na rancho. Byli Państwem Guzman,
którzy robiÄ… interesy z señorÄ… SusanÄ… Mrożek. RachujÄ…c przyszÅ‚e dochody, które mieli
uzyskać za dwa albo trzy lata, gdy inwestycja się zwróci, już teraz poczuli się bogaci. Nie
chcieli na to bogactwo oczekiwać latami. Projekty, business plany, odległe rachuby wzięli za
rzeczywistość. Już zatem wedle projektów nie wedle realnych dochodów mierzyli swoje
potrzeby i planowali wydatki.
Mrożkowie musieli widzieć symptomy tej zmiany, ale jakimś cudem ich nie dostrzegali.
Może dlatego, że pozwolili sobie zanadto się do Guzmanów przywiązać, a może za bardzo się
przywiązali do myśli, że to dzięki Paco całe rancho się kręci, a dzięki Flor Susana ma na
miejscu prawdziwÄ… podporÄ™.
Ale najgorszego i tak chwilowo zobaczyć nie mogli, w każdym razie tak długo, jak długo
34
Guzmanom ufali. Bo trzeba by było stracić zaufanie, by sprawdzać, czy robotnicy
rzeczywiście dostawali jedzenie, na które Paco codziennie brał od Susany pieniądze. Indianie
z wioski zbyt sobie przecież cenili możliwość dorobienia na rancho, by skarżyć się na rządcę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
się tą myślą z Paco i Flor Guzmanami.
Jednak szukając zródeł katastrofy należy pewnie sięgnąć nieco dalej w przeszłość. Do tych
dramatycznych miesięcy, które Mrożek spędził w British-American Hospital i kilku
następnych, które przechorował w La Torre. Dla Susany najpierw przerażonej, a potem
przygnębionej chorobą męża Flor i Paco stali się wówczas kimś więcej niż rządcą i
kucharką. W samotnej Epifanii razem z nią przeżywali dramat Sławomira. Siłą rzeczy między
nią a rządcami niepostrzeżenie wytworzyła się więz może nie przyjacielska, ale jakby
rodzinna. Jakby to byli nie obcy, lecz jacyś zubożali krewni w dodatku bardzo pomocni,
kiedy świat się zawalił.
Więc razem przeżyli katastrofę choroby i w jakimś sensie razem się pózniej z niej
wydobywali. Razem się martwili i razem się cieszyli. Aż wreszcie przestało być takie jasne,
że oni pracują u niej. Raczej już pracowali razem. Więc było też oczywiste, że razem
Susana, Flor i Paco spróbują teraz zrobić z Epifanii samowystarczalne rancho. Dlatego
zaproponowała, by przy produkcji konfitur kiedy była już mowa o produkcji, a nie o
smażeniu na potrzeby domu i grupki przyjaciół razem pracowali i by w przyszłości dzielili
siÄ™ zyskami.
To zdaniem Susany był koniec Epifanii. Porządek został zburzony, bomba zegarowa
ruszyła i wybuch stał się teraz już tylko kwestią czasu.
33
Część IV
Chwilowo nic nie zapowiadało burzy.
Przeciwnie. Wyglądało na to, że po latach chudych przyszły lata rzeczywiście tłuste.
Sławomir czuł się wyśmienicie. Wydawnictwo Noir sur Blanc zaczęło druk jego Dzieł
zebranych . Napisana wiosną 1993 r. Miłość na Krymie , w roku 1994 szła już w Krakowie,
Warszawie, Sztokholmie, Kielcach i Paryżu. Niebawem miała się stać wydarzeniem sezonu
teatralnego w Moskwie. Zapowiadały się premiery w Berlinie i w holenderskim Haarlemie.
Kwitła też Epifania. Po czterech latach wreszcie zainstalowano na rancho telefon. Dzięki
przeciągnięciu własnej parokilometrowej linii działał nawet faks. Cały Meksyk przeżywał
jeszcze chwile gospodarczego cudu, a wraz z Meksykiem swój gospodarczy cud przeżywała
Susana. Jej pyszne konfitury szły jak ciepłe bułeczki.
Wiosną 1994 roku Susana uznała, że czas już skończyć z chałupnictwem. Od jakiejś
zbankrutowanej fabryczki kupiła kilka maszyn do produkcji konfitur i umieściła je w nieco
przerobionej starej La Cabae owym stojącym poniżej Casa Grande rzadko używanym
gościnnym domku, w którym przeszło trzy lata wcześniej Mrożkowie spędzili swoje pierwsze
noce na rancho. Na rozwidleniu traktów, tam gdzie prowadząca od szosy wyboista droga
gwałtownie skręcała ku porośniętemu przez agawy wzgórzu, stanęła okazała tablica:
Mermeladas y conservas LA EPIFANIA fabricación artesanal .
Na pozór wszystko szło tu wyśmienicie. Susana pochłonięta była nieoczekiwanie
kwitnącymi interesami. Mrożek z podziwem i nie skrywaną dumą patrzył na jej sukcesy.
Bomba cykała, lecz Mrożkowie wciąż jeszcze jakoś jej nie potrafili usłyszeć. Może zresztą
była w tym jakaś meksykańska specyfika? Może po prostu w Meksyku nie tylko żywioły i
ludzie mają ów słynny temperament? Może więc i klęska nie może tu ot tak sobie nadejść,
lecz musi właśnie spaść, jak grom z jasnego nieba?
Bo przecież i Susana, i Mrożek musieli widzieć, że Guzmanowie nie są już tacy, jak
kiedyś. Nie tylko dlatego, że w Casa Della Guardia mieli eleganckie, w europejskim stylu
urządzone służbowe mieszkanie z ogrzewaniem, osobnymi łóżkami dla każdego dziecka i
błyszczącą łazienką. Nie dlatego, że zarabiali najwięcej w całej okolicy. I nie dlatego, że za
pieniądze Mrożków Flor skończyła ekskluzywny kurs europejskiej kuchni, a Paco nauczył się
prowadzić samochód i zdobył prawo jazdy. Nawet nie dlatego, że starsze córki Guzmanów
Lidia, Jesus i Yanelly chodziły już teraz do drogiej prywatnej szkoły. Przede wszystkim
dlatego, że poczuli się lepsi. Lepsi niż kiedyś i lepsi od innych. O Indianach z wioski zaczęli
mówić oni . Na pracowników patrzyli teraz z góry, pohukiwali na ludzi. Ale, i tego nie dość.
Od kiedy zostali in spe wspólnikami Susany, poczuli się nagle członkami wyższej klasy.
Nie byli już tylko wieśniakami wynajętymi do pracy na rancho. Byli Państwem Guzman,
którzy robiÄ… interesy z señorÄ… SusanÄ… Mrożek. RachujÄ…c przyszÅ‚e dochody, które mieli
uzyskać za dwa albo trzy lata, gdy inwestycja się zwróci, już teraz poczuli się bogaci. Nie
chcieli na to bogactwo oczekiwać latami. Projekty, business plany, odległe rachuby wzięli za
rzeczywistość. Już zatem wedle projektów nie wedle realnych dochodów mierzyli swoje
potrzeby i planowali wydatki.
Mrożkowie musieli widzieć symptomy tej zmiany, ale jakimś cudem ich nie dostrzegali.
Może dlatego, że pozwolili sobie zanadto się do Guzmanów przywiązać, a może za bardzo się
przywiązali do myśli, że to dzięki Paco całe rancho się kręci, a dzięki Flor Susana ma na
miejscu prawdziwÄ… podporÄ™.
Ale najgorszego i tak chwilowo zobaczyć nie mogli, w każdym razie tak długo, jak długo
34
Guzmanom ufali. Bo trzeba by było stracić zaufanie, by sprawdzać, czy robotnicy
rzeczywiście dostawali jedzenie, na które Paco codziennie brał od Susany pieniądze. Indianie
z wioski zbyt sobie przecież cenili możliwość dorobienia na rancho, by skarżyć się na rządcę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]