[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogła pokusę podsłuchania, co Gabe mówi. Usiadła na stop-
niach ganku z tyłu domostwa. Gwiazdy lśniły na niebie, ale
118
S
R
nie zwracała na nie uwagi. Trudno doprawdy dostrzec pięk-
no, gdy człowieka nęka gniew, którego nie sposób pokonać.
Nie zmieniła pozycji, gdy po paru minutach usłyszała
kroki Gabe'a. Usiadł stopień wyżej, objął ją udami i przytulił
do piersi. Lecz nie zdołał stopić lodu w jej sercu.
- Co ci Sylvie powiedziała? - zapytał.
Nie zdziwiło jej to pytanie. Odstawiła kawę i splotła ra-
miona.
- Nie martw się. Nie zdradziła mi twoich tajemnic.
Zapatrzyła się w odległą gwiazdę na horyzoncie, jasny punkt
dający nadzieję w tych mrocznych chwilach.
Nieprawda. Wierutne kłamstwo.
Czasem panuje tylko ciemność.
Gabriel położył dłoń na jej ramieniu.
- Sylvie... - zaczął.
- Nic nie mów - przerwała mu. - Ona jest dla mnie nikim,
nic dla mnie nie znaczy - ciągnęła. - Ale ty jesteś moim mę-
żem i chcę wiedzieć, co się dzieje.
- Jess... - Zabrzmiało to ostrzegawczo.
- Jedzenie, dach nad głową, seks - wyliczała głosem po-
zornie spokojnym, choć krew w niej wrzała z wściekłości.
- Trzy podstawowe rzeczy. Och, zapomniałam, dziecko. Też
mi je zafundowałeś. Tylko że wygląda na to, że nie za bar-
dzo je lubisz.
- Zapewnię utrzymanie naszemu dziecku.
- Tak jak zapewniłeś mnie? Czy może tak, jak zapewni-
łeś Sylvie?
119
S
R
- Rozmawialiśmy już o tym.
- Chyba mnie nie oszukujesz, Gabe. Przynajmniej twoje
ciało mnie nie oszukuje.
Zrobiła unik przed jego dłonią, wstała i spojrzała mu
w twarz.
- Jak to wytłumaczysz - zaczęła - że mówisz jej o tym,
o czym mnie nie mówisz?
- Przyganiał kocioł garnkowi. - W jego głosie zabrzmia-
ła nuta gniewu.
- Tak, słusznie. Powinnam była ci powiedzieć o dziecku,
żebyś się nie dowiadywał o tym od Damona.
- Jestem pełen podziwu dla twojej wspaniałomyślności -
oświadczył z sarkazmem.
- Nie umniejszaj wagi problemu - rzekła, potrząsając gło-
wą. - To bardzo ważna sprawa.
Nastąpiła długa chwila ciszy, którą Jess przerwała:
- Weszłam w to małżeństwo, mając oczy szeroko otwarte -
mówiła. - Wyszłam za ciebie, wiedząc, jakim jesteś człowie-
kiem. Miałam wybór. Ale nasze dziecko nie ma takiego wybo-
ru. A teraz powiem ci tak: mało mnie obchodzi, jakie stosunki
łączą cię z Sylvie - kłamała. - Albo to, jak bardzo mnie igno-
rujesz, albo że traktujesz mnie protekcjonalnie. Natomiast nie
wolno ci skrzywdzić naszego dziecka. Obdarzysz nasze dziec-
ko miłością i szacunkiem, bo ono sobie na to zasłużyło.
Wstał.
- Skończyłaś? - zapytał.
- Nie, jeszcze nie. - Była zbyt zła, by mógł ją zastraszyć
120
S
R
swoją siłą. - Bo w gruncie rzeczy ten temat nie ma końca.
Chciałeś mieć żonę i dziecko, a tym samym chciałeś być mę-
żem i ojcem. Darujmy sobie dobrego męża", skupmy uwagę
na dobrym ojcu".
- Nie chcę być ojcem.
Zaparło jej dech w piersi. Myślała, że się przesłyszała.
- Co takiego?
- Popełniłem błąd, doprowadzając do tego, że zaszłaś
w ciążę.
Słowa, które padały, były jak bryłki lodu. Nie wierzyła
własnym uszom.
- Chcesz, żebym... - Obronnym gestem położyła rękę na
brzuchu.
- Nie, nie o to mi chodzi. - Jego twarz ginęła w mroku.
- Nie spodziewaj się jednak po mnie, że będę wspaniałym
ojcem. Będę wspierał swoje dziecko, utrzymywał, ale doma-
gam się, by, gdy przyjdzie na to pora, zamieszkało w szkole
z internatem.
- Co ty opowiadasz!? - wykrzyknęła. - Mowa jest o dzie-
cku, a nie o jakimś meblu.
- Wiem, co mówię. - Jego głos brzmiał lodowato. - To
dziecko nie pozostanie w tym domu ani chwili dłużej, niż to
będzie niezbędne.
Okropna myśl przyszła jej do głowy.
- Czy ty uważasz, że ja cię oszukuję? - wyszeptała. - Czyż-
byś sądził, że to nie twoje dziecko?
Gabe skrzywił się.
121
S
R
- Nie wygłupiaj się, Jess. Ja też ponoszę za to odpowie-
dzialność.
- Odpowiedzialność? Za to"? Rozmawiamy o naszym
dziecku, Gabe. - Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła nim,
ale on ani drgnął. - Nie możesz sam decydować o losach
dziecka.
- Koniec dyskusji. - Aagodnym, ale stanowczym gestem
odtrącił jej ręce.
Wzburzona do głębi stała bez ruchu, podczas gdy on skie-
rował kroki w stronę domu.
- To ważna sprawa - zawołała.
Odwrócił się, zatrzymał i spojrzał jej w twarz.
- Tak, ważna, i zdaję sobie sprawę, że popełniłem błąd.
Nie chcę, żeby dzieciak pętał mi się pod nogami, nie chcę
być ojcem.
- Czyżby pożar miał z tym coś wspólnego?
- Nie. Było, minęło.
Drzwi się za nim zatrzasnęły.
Jess siedziała na schodach, objąwszy kolana ramionami.
Nie wiedziała co robić. Gabriel wypowiedział się tak stanow-
czo. Straciła zdolność logicznego myślenia. Nie, jeszcze nie.
Za dwa dni rocznica i na pewno to, czego Gabe nie chciał
jej powiedzieć, miało związek z pożarem i jego rodziną. Nie
ulegało kwestii również to, że jego obecne podejście do jej
ciąży było dość dziwne.
Jess przetarła oczy i postanowiła wrócić do domu. Musiał
istnieć jakiś powód jego niewytłumaczalnej reakcji, myślała.
122
S
R
Musiał. Bo w przeciwnym razie ich małżeństwo nie rokuje
nadziei. %7ładnej.
Mimo tego, co przed dwoma dniami Jess usłyszała od Ga-
briela, kiedy to wygłosił ową tyradę o ich dziecku, sądziła, że
uczci jakoś tę rocznicę. Ale on zagłębił się w pracy, a inni lu-
dzie w Station poszli za jego przykładem.
- Czy zawsze tak jest? - zapytała panią Croft, mając sobie
za złe tę małą nielojalność.
- Odkąd tu pracuję - odparła, sprzątając talerze po lun-
chu. - Nie przejmuj się tym, Jess. Gabriel był małym chłop-
cem, kiedy się to wydarzyło. Jasne, że zostawiło w nim ślad.
Jess zastanowiła się, w jakim stopniu to w sobie pokonał.
Tej nocy męczyły go chyba koszmary. Opędzając się od złych
myśli, wzięła kluczyki od suva.
- Pojadę do Randall Station - oznajmiła pani Croft. - Po-
pracuję w ogródku, ale wrócę przed zmrokiem.
- Powtórzę Gabebwi - powiedziała z uśmiechem pani
Croft. - Przygotować ci coś do jedzenia?
- Masz może krakersy?
W efekcie pani Croft naszykowała jej mnóstwo różnych
rzeczy, łącznie z sałatką owocową i termosem z gorącą her-
batą. Wyjeżdżając, Jess zastanawiała się, czy może powinna
jej powiedzieć o prawdziwej przyczynie tej wyprawy, ale do-
szła do wniosku, że nie. Kto jej będzie potrzebował, łatwo ją
znajdzie.
Drogę z Angel do miejsca, które kiedyś było jej domem,
dobrze znała. Potem przez prawie godzinę porządkowała
123
S
R
ogródek. Uzbrojona w ogrodowe nożyce zrobiła spory bu-
kiet z kwiatów zapowiadających nadejście wiosny. Zajęło jej
to sporo czasu, bo ścinała kwiaty z różnych grządek. Z bu-
kietem na siedzeniu obok kierowcy pojechała na cmentarz,
by położyć część kwiatów na grobie rodziców.
- Tęsknię za wami - wyznała. - Ale teraz wszystko się od-
mieni.
Ciekawe, myślała, że taka mała istotka we mnie czyni
mnie taką silną.
Wróciła do samochodu i po krótkim objezdzie okolicy
ruszyła drogą ku Angel. Cmentarz Dumontów oddalony był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
mogła pokusę podsłuchania, co Gabe mówi. Usiadła na stop-
niach ganku z tyłu domostwa. Gwiazdy lśniły na niebie, ale
118
S
R
nie zwracała na nie uwagi. Trudno doprawdy dostrzec pięk-
no, gdy człowieka nęka gniew, którego nie sposób pokonać.
Nie zmieniła pozycji, gdy po paru minutach usłyszała
kroki Gabe'a. Usiadł stopień wyżej, objął ją udami i przytulił
do piersi. Lecz nie zdołał stopić lodu w jej sercu.
- Co ci Sylvie powiedziała? - zapytał.
Nie zdziwiło jej to pytanie. Odstawiła kawę i splotła ra-
miona.
- Nie martw się. Nie zdradziła mi twoich tajemnic.
Zapatrzyła się w odległą gwiazdę na horyzoncie, jasny punkt
dający nadzieję w tych mrocznych chwilach.
Nieprawda. Wierutne kłamstwo.
Czasem panuje tylko ciemność.
Gabriel położył dłoń na jej ramieniu.
- Sylvie... - zaczął.
- Nic nie mów - przerwała mu. - Ona jest dla mnie nikim,
nic dla mnie nie znaczy - ciągnęła. - Ale ty jesteś moim mę-
żem i chcę wiedzieć, co się dzieje.
- Jess... - Zabrzmiało to ostrzegawczo.
- Jedzenie, dach nad głową, seks - wyliczała głosem po-
zornie spokojnym, choć krew w niej wrzała z wściekłości.
- Trzy podstawowe rzeczy. Och, zapomniałam, dziecko. Też
mi je zafundowałeś. Tylko że wygląda na to, że nie za bar-
dzo je lubisz.
- Zapewnię utrzymanie naszemu dziecku.
- Tak jak zapewniłeś mnie? Czy może tak, jak zapewni-
łeś Sylvie?
119
S
R
- Rozmawialiśmy już o tym.
- Chyba mnie nie oszukujesz, Gabe. Przynajmniej twoje
ciało mnie nie oszukuje.
Zrobiła unik przed jego dłonią, wstała i spojrzała mu
w twarz.
- Jak to wytłumaczysz - zaczęła - że mówisz jej o tym,
o czym mnie nie mówisz?
- Przyganiał kocioł garnkowi. - W jego głosie zabrzmia-
ła nuta gniewu.
- Tak, słusznie. Powinnam była ci powiedzieć o dziecku,
żebyś się nie dowiadywał o tym od Damona.
- Jestem pełen podziwu dla twojej wspaniałomyślności -
oświadczył z sarkazmem.
- Nie umniejszaj wagi problemu - rzekła, potrząsając gło-
wą. - To bardzo ważna sprawa.
Nastąpiła długa chwila ciszy, którą Jess przerwała:
- Weszłam w to małżeństwo, mając oczy szeroko otwarte -
mówiła. - Wyszłam za ciebie, wiedząc, jakim jesteś człowie-
kiem. Miałam wybór. Ale nasze dziecko nie ma takiego wybo-
ru. A teraz powiem ci tak: mało mnie obchodzi, jakie stosunki
łączą cię z Sylvie - kłamała. - Albo to, jak bardzo mnie igno-
rujesz, albo że traktujesz mnie protekcjonalnie. Natomiast nie
wolno ci skrzywdzić naszego dziecka. Obdarzysz nasze dziec-
ko miłością i szacunkiem, bo ono sobie na to zasłużyło.
Wstał.
- Skończyłaś? - zapytał.
- Nie, jeszcze nie. - Była zbyt zła, by mógł ją zastraszyć
120
S
R
swoją siłą. - Bo w gruncie rzeczy ten temat nie ma końca.
Chciałeś mieć żonę i dziecko, a tym samym chciałeś być mę-
żem i ojcem. Darujmy sobie dobrego męża", skupmy uwagę
na dobrym ojcu".
- Nie chcę być ojcem.
Zaparło jej dech w piersi. Myślała, że się przesłyszała.
- Co takiego?
- Popełniłem błąd, doprowadzając do tego, że zaszłaś
w ciążę.
Słowa, które padały, były jak bryłki lodu. Nie wierzyła
własnym uszom.
- Chcesz, żebym... - Obronnym gestem położyła rękę na
brzuchu.
- Nie, nie o to mi chodzi. - Jego twarz ginęła w mroku.
- Nie spodziewaj się jednak po mnie, że będę wspaniałym
ojcem. Będę wspierał swoje dziecko, utrzymywał, ale doma-
gam się, by, gdy przyjdzie na to pora, zamieszkało w szkole
z internatem.
- Co ty opowiadasz!? - wykrzyknęła. - Mowa jest o dzie-
cku, a nie o jakimś meblu.
- Wiem, co mówię. - Jego głos brzmiał lodowato. - To
dziecko nie pozostanie w tym domu ani chwili dłużej, niż to
będzie niezbędne.
Okropna myśl przyszła jej do głowy.
- Czy ty uważasz, że ja cię oszukuję? - wyszeptała. - Czyż-
byś sądził, że to nie twoje dziecko?
Gabe skrzywił się.
121
S
R
- Nie wygłupiaj się, Jess. Ja też ponoszę za to odpowie-
dzialność.
- Odpowiedzialność? Za to"? Rozmawiamy o naszym
dziecku, Gabe. - Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła nim,
ale on ani drgnął. - Nie możesz sam decydować o losach
dziecka.
- Koniec dyskusji. - Aagodnym, ale stanowczym gestem
odtrącił jej ręce.
Wzburzona do głębi stała bez ruchu, podczas gdy on skie-
rował kroki w stronę domu.
- To ważna sprawa - zawołała.
Odwrócił się, zatrzymał i spojrzał jej w twarz.
- Tak, ważna, i zdaję sobie sprawę, że popełniłem błąd.
Nie chcę, żeby dzieciak pętał mi się pod nogami, nie chcę
być ojcem.
- Czyżby pożar miał z tym coś wspólnego?
- Nie. Było, minęło.
Drzwi się za nim zatrzasnęły.
Jess siedziała na schodach, objąwszy kolana ramionami.
Nie wiedziała co robić. Gabriel wypowiedział się tak stanow-
czo. Straciła zdolność logicznego myślenia. Nie, jeszcze nie.
Za dwa dni rocznica i na pewno to, czego Gabe nie chciał
jej powiedzieć, miało związek z pożarem i jego rodziną. Nie
ulegało kwestii również to, że jego obecne podejście do jej
ciąży było dość dziwne.
Jess przetarła oczy i postanowiła wrócić do domu. Musiał
istnieć jakiś powód jego niewytłumaczalnej reakcji, myślała.
122
S
R
Musiał. Bo w przeciwnym razie ich małżeństwo nie rokuje
nadziei. %7ładnej.
Mimo tego, co przed dwoma dniami Jess usłyszała od Ga-
briela, kiedy to wygłosił ową tyradę o ich dziecku, sądziła, że
uczci jakoś tę rocznicę. Ale on zagłębił się w pracy, a inni lu-
dzie w Station poszli za jego przykładem.
- Czy zawsze tak jest? - zapytała panią Croft, mając sobie
za złe tę małą nielojalność.
- Odkąd tu pracuję - odparła, sprzątając talerze po lun-
chu. - Nie przejmuj się tym, Jess. Gabriel był małym chłop-
cem, kiedy się to wydarzyło. Jasne, że zostawiło w nim ślad.
Jess zastanowiła się, w jakim stopniu to w sobie pokonał.
Tej nocy męczyły go chyba koszmary. Opędzając się od złych
myśli, wzięła kluczyki od suva.
- Pojadę do Randall Station - oznajmiła pani Croft. - Po-
pracuję w ogródku, ale wrócę przed zmrokiem.
- Powtórzę Gabebwi - powiedziała z uśmiechem pani
Croft. - Przygotować ci coś do jedzenia?
- Masz może krakersy?
W efekcie pani Croft naszykowała jej mnóstwo różnych
rzeczy, łącznie z sałatką owocową i termosem z gorącą her-
batą. Wyjeżdżając, Jess zastanawiała się, czy może powinna
jej powiedzieć o prawdziwej przyczynie tej wyprawy, ale do-
szła do wniosku, że nie. Kto jej będzie potrzebował, łatwo ją
znajdzie.
Drogę z Angel do miejsca, które kiedyś było jej domem,
dobrze znała. Potem przez prawie godzinę porządkowała
123
S
R
ogródek. Uzbrojona w ogrodowe nożyce zrobiła spory bu-
kiet z kwiatów zapowiadających nadejście wiosny. Zajęło jej
to sporo czasu, bo ścinała kwiaty z różnych grządek. Z bu-
kietem na siedzeniu obok kierowcy pojechała na cmentarz,
by położyć część kwiatów na grobie rodziców.
- Tęsknię za wami - wyznała. - Ale teraz wszystko się od-
mieni.
Ciekawe, myślała, że taka mała istotka we mnie czyni
mnie taką silną.
Wróciła do samochodu i po krótkim objezdzie okolicy
ruszyła drogą ku Angel. Cmentarz Dumontów oddalony był [ Pobierz całość w formacie PDF ]