[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A co to ma wspólnego z mordowaniem sokołów? zapytał
Lorik z podejrzanym spokojem.
Wielmo¿a spojrzaÅ‚ na Sokolnika bez lêku. Przecie¿ mimo wszyst-
ko to jeszcze chłopiec.
Taka jest cena za pomoc mojego sojusznika wyjaSnił. Oba-
wiam siê, ¿e jest on zbyt wybredny. ¯¹da tylko krwi waszych soko-
łów.
A dlaczego właSnie jej?
Taka jest jego wola. Imric wzruszyÅ‚ ramionami. Jest Moc¹
Powietrza, domaga siê daniny z podobnych do siebie istot. Wierz
mi, Sokolniku, to wysoka cena. Wynajêcie pół setki twoich pobra-
tymców drogo mnie kosztowaÅ‚o, mimo ¿e niektórzy z nich s¹ jesz-
cze chÅ‚opcami. MusiaÅ‚em te¿ kupiæ faÅ‚szywych rozbójników, to zna-
czy wynaj¹æ prawdziwych, z którymi mieliScie walczyæ, zorganizo-
waæ wojnê, która w poÅ‚owie byÅ‚a prawdziwa, a w poÅ‚owie faÅ‚szywa...
Nie, nie było to ani proste, ani łatwe.
Lorik zrobiÅ‚ krok do przodu. ZachwiaÅ‚ siê i Javanne go podtrzy-
maÅ‚a, ale odsun¹Å‚ siê. Stan¹Å‚ wyprostowany i dr¿¹cy jak strzaÅ‚a w celu.
Swoje w¹skie nozdrza Sci¹gn¹Å‚ jeszcze bardziej.
To naprawdê konieczne, Sokolniku. Wielmo¿a rozÅ‚o¿yÅ‚ rêce.
ZrobiÅ‚em, co mogÅ‚em, ¿eby oszczêdziæ twoich pobratymców. Nie-
stety, nie mogê oszczêdziæ ptaków. Wiem, ¿e to rzadki gatunek i ¿e
ich tresura wymaga czasu, lecz mój sojusznik nalega. Nie pomo¿e
bez zapłaty z ich krwi.
218
On? spytał Lorik. Chyba: ona?
On potwierdził Imric. Podniósł brwi ze zdziwienia. Ach
tak, rozumiem. Ten nierozumny strach, który wami kieruje. A prze-
cie¿ widzê ciê w towarzystwie mojej siostry.
PowiedziaÅ‚ to lekkim tonem; Javanne wpadÅ‚a we wSciekÅ‚oSæ.
Rmieræ jej upierzonych braci nic nie obchodziÅ‚a tego mê¿czyzny.
Ale ¿e jego siostra mogÅ‚a przespaæ siê z Sokolnikiem to go bardzo
obeszÅ‚o. ByÅ‚ nie bardziej i nie mniej szalony ni¿ poluj¹cy wilk. To,
co uwa¿aÅ‚ za swoje, i to, co pragn¹Å‚ mieæ, musiaÅ‚o nale¿eæ tylko do
niego. Ka¿de inne d¹¿enia uwa¿aÅ‚ za przeniewierstwo.
Javanne skrzy¿owaÅ‚a ramiona, by powstrzymaæ ich dr¿enie i nie
rzuciæ siê Imricowi do gardÅ‚a.
Nie mamy nic wspólnego z twoj¹ siostr¹ powiedziaÅ‚a. Po
prostu posÅ‚u¿yliSmy siê jej moc¹ do odnalezienia tego, co zabijaÅ‚o
nasze sokoÅ‚y. ByÅ‚a tak Å‚askawa, ¿e udzieliÅ‚a nam pomocy, i tak nie-
szczêsna, ¿e zostaÅ‚a na tym przyÅ‚apana. Je¿eli j¹ uwolnisz, mo¿e
zaÅ‚atwimy sprawê tych zabójstw miêdzy sob¹.
Co takiego?! zawołał pan Imric. Galanteria u Sokolnika?
To zdumiewaj¹ce i podszyte faÅ‚szem. Ilu z was j¹ miaÅ‚o? Wszyscy?
Czy bierzecie j¹ wszyscy razem, czy wzywa was kolejno?
Gwenlian byÅ‚a blada bardziej z wSciekÅ‚oSci ni¿ ze strachu. Ja-
vanne nie oSmieliÅ‚a siê jej dotkn¹æ. Wielmo¿a tylko na to czekaÅ‚,
chciaÅ‚ tego, bo wtedy z czystym sumieniem bêdzie mógÅ‚ przelaæ krew
Sokolników.
Javanne spojrzaÅ‚a mu prosto w bÅ‚yszcz¹ce gniewem oczy.
Panie, twoje obawy s¹ bezpodstawne. Pohañbienie twojej sio-
stry nawet nam nie przyszÅ‚o do gÅ‚owy. My nie mo¿emy o tym Sniæ.
Lorik chwyciÅ‚ j¹ za ramiê. Ten ból dziwnie uspokajaÅ‚. USmiech-
nêÅ‚a siê do niego w sposób, jaki modliÅ‚a siê o to w duchu pan
Imric zrozumie.
Chyba jednak tak siê nie staÅ‚o. BÅ‚ysk szaleñstwa znikÅ‚ z jego
oczu. Grymas wstrêtu wykrzywiÅ‚ mu usta. OdwróciÅ‚ siê na piêcie
i chrapliwym głosem wydał jakiS rozkaz.
Miêdzy kamiennymi stra¿nikami w bramie, przez któr¹ wszedÅ‚,
pojawili siê uzbrojeni mê¿czyxni prowadz¹cy jakiegoS wiêxnia. Wiê-
zieñ sprawiaÅ‚ wra¿enie niedorosÅ‚ego mÅ‚odzika, maÅ‚ego, szczupÅ‚ego
i sÅ‚abego, ale tak wygl¹dali wszyscy Bracia miêdzy obcymi. Nie wal-
czyli ciê¿kim toporem czy maczug¹, tylko mieczem. Zbrojni wrzu-
cili go do Srodka krêgu, a sami ustawili siê tu¿ przy zewnêtrznych
głazach.
219
Niezgrabnie padaj¹c, skrêciÅ‚ siê w powietrzu, jakby nie chciaÅ‚
rozgnieSæ czegoS ukrytego na piersi.
Kiedy przewróciÅ‚ siê na plecy, Javanne zobaczyÅ‚a zakrzywiony
dziób wystaj¹cy z wyciêcia koszuli obok szyi i oszalaÅ‚e szkarÅ‚atne
oczy sokoÅ‚a. Czy tamci mieli nadziejê, ¿e jego upierzony brat, czêSæ
jego duszy, go rozszarpie?
Sokolniczka osunêÅ‚a siê na kolana obok swego Brata i dowód-
cy. Almery byÅ‚ zwi¹zany jak ptak przed pieczeniem, półprzytomny
i le¿aÅ‚ nieruchomo. Napojono go jakimS narkotykiem albo tak pobi-
to, ¿e bliski byÅ‚ utraty zmysłów. Jego twarz o ostrych jak u Lorika
rysach byÅ‚a opuchniêta i znieksztaÅ‚cona.
Wyci¹gnêÅ‚a sztylet, ¿eby przeci¹æ mu wiêzy. ZÅ‚apaÅ‚y j¹ twarde
rêce, wpiÅ‚y siê w ni¹ okrutne oczy. Byli od niej silniejsi, a przecie¿
umiaÅ‚a walczyæ. Chocia¿ siê szamotaÅ‚a, rozbroili j¹ i zdarli z niej
kolczugê. Chwycili za skórzany kaftan, który pod ni¹ nosiÅ‚a. Zaczê-
Å‚a siê wyrywaæ ze wszystkich siÅ‚.
WalczyÅ‚a jak szalona. I jak w umySle szaleñca byÅ‚y w niej dwie
istoty: Javanne, która walczyła o zachowanie swojej tajemnicy, i Ja-
vanne, która z zainteresowaniem zauwa¿yÅ‚a roSniêcie Mocy w ka-
miennym pos¹gu.
Lorik le¿aÅ‚ ju¿ na ziemi, obna¿ony do pasa. Tam, gdzie sÅ‚oñce
nie tknêÅ‚o jego skóry, byÅ‚a biaÅ‚a i gÅ‚adka, prawie jak u dziewczyny.
Jej wÅ‚asna byÅ‚a niewiele gÅ‚adsza. ZaprzestaÅ‚ walki, gdy¿ uznaÅ‚ j¹ za
bezcelow¹.
Silny cios omal nie pozbawiÅ‚ Javanne przytomnoSci. CaÅ‚¹ siÅ‚¹
woli staraÅ‚a siê jej nie straciæ. Pan Imric stan¹Å‚ przed centralnym
monolitem i zÅ‚o¿yÅ‚ mu pokÅ‚on. PowiedziaÅ‚ coS w jêzyku, którego
nie znaÅ‚a, ale który przypominaÅ‚ jej mowê sokołów. ByÅ‚ równie chra-
pliwy i bezbarwny i pobrzmiewała w nim dziwna dzika muzyka:
wiatru, huku burzy i rozkoszy zabójstwa.
A mimo to był zupełnie obcy. Ta istota nie kochała sokołów,
pragnêÅ‚a ich krwi. Temu krukowi, sêpowi i padlino¿ernej wronie
zarazem nie wystarczaÅ‚a zwykÅ‚a Smieræ. SokoÅ‚y polowaÅ‚y na jego
Smiertelnych krewnych. Kuzyni sokołów uwiêzili go dawno temu.
Nie jej pobratymcy, ludzie, ani bracia jej upierzonych braci. Lecz
ich kuzyni, tak, albo podobne do nich istoty, władcy i władczynie
Mocy, uczynili to, zanim jeszcze ludzka noga postała w tym kraju.
Skazali swego wroga na wieczne wiêzienie. Ale na dÅ‚ugo, nim mi-
nêÅ‚a wiecznoSæ, sami umarli lub odeszli w coS dziwniejszego od
Smierci. Ustanowieni przez nich magiczni stra¿nicy osÅ‚abli bez ich
220
wsparcia, a¿ w koñcu do kamiennego krêgu zapragn¹Å‚ wejSæ czÅ‚o-
wiek o silnej woli. Pocz¹tkowo powodowaÅ‚a nim ciekawoSæ. Mo¿e
uwiêziony stwór podsyciÅ‚ tê ciekawoSæ, zamieniÅ‚ j¹ w wezwanie?
A skoro czÅ‚owiek znalazÅ‚ siê ju¿ w magicznym wiêzieniu, staÅ‚ siê
Å‚atwym Å‚upem dla staro¿ytnej siÅ‚y. MogÅ‚a obiecaæ mu, ¿e speÅ‚ni ka¿-
de jego ¿yczenie. Obietnice nic nie kosztowaÅ‚y, a ich cen¹ byÅ‚a wol-
noSæ dla zÅ‚ej Mocy. Mo¿liwe, ¿e nauczyÅ‚a go, jak rozluxniæ krêpuj¹-
ce j¹ wiêzy. PozwoliÅ‚a sobie rozkazywaæ, tak jak tego pragn¹Å‚,
a umo¿liwiÅ‚y jej to sÅ‚abn¹ce czary. WymogÅ‚a na nim, ¿eby dostar-
czył jej to, co było jednoczeSnie pokarmem i Srodkiem zemsty. Po-
trzebowała ludzkiej krwi, ale sokola krew była znacznie słodsza i bar-
dziej przydatna do odzyskania wolnoSci.
Javanne zwisaÅ‚a bezwÅ‚adnie w rêkach ludzi Imrica. Nie cho-
dziÅ‚o tylko o krew. W wiêzi miêdzy czÅ‚owiekiem i sokoÅ‚em kryÅ‚a
siê wielka Moc. Zerwanie tej wiêzi powodowaÅ‚o przepÅ‚yw Mocy
do umysÅ‚u nieSmiertelnego wiêxnia. Tak wÅ‚aSnie zamierzaÅ‚ teraz
post¹piæ z Almerym: oddzieliæ go od jego sokoÅ‚a, wyssaæ Moc z ich
dusz i wypiæ ich krew. A co do Lorika i jej samej, których sokoÅ‚y [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
A co to ma wspólnego z mordowaniem sokołów? zapytał
Lorik z podejrzanym spokojem.
Wielmo¿a spojrzaÅ‚ na Sokolnika bez lêku. Przecie¿ mimo wszyst-
ko to jeszcze chłopiec.
Taka jest cena za pomoc mojego sojusznika wyjaSnił. Oba-
wiam siê, ¿e jest on zbyt wybredny. ¯¹da tylko krwi waszych soko-
łów.
A dlaczego właSnie jej?
Taka jest jego wola. Imric wzruszyÅ‚ ramionami. Jest Moc¹
Powietrza, domaga siê daniny z podobnych do siebie istot. Wierz
mi, Sokolniku, to wysoka cena. Wynajêcie pół setki twoich pobra-
tymców drogo mnie kosztowaÅ‚o, mimo ¿e niektórzy z nich s¹ jesz-
cze chÅ‚opcami. MusiaÅ‚em te¿ kupiæ faÅ‚szywych rozbójników, to zna-
czy wynaj¹æ prawdziwych, z którymi mieliScie walczyæ, zorganizo-
waæ wojnê, która w poÅ‚owie byÅ‚a prawdziwa, a w poÅ‚owie faÅ‚szywa...
Nie, nie było to ani proste, ani łatwe.
Lorik zrobiÅ‚ krok do przodu. ZachwiaÅ‚ siê i Javanne go podtrzy-
maÅ‚a, ale odsun¹Å‚ siê. Stan¹Å‚ wyprostowany i dr¿¹cy jak strzaÅ‚a w celu.
Swoje w¹skie nozdrza Sci¹gn¹Å‚ jeszcze bardziej.
To naprawdê konieczne, Sokolniku. Wielmo¿a rozÅ‚o¿yÅ‚ rêce.
ZrobiÅ‚em, co mogÅ‚em, ¿eby oszczêdziæ twoich pobratymców. Nie-
stety, nie mogê oszczêdziæ ptaków. Wiem, ¿e to rzadki gatunek i ¿e
ich tresura wymaga czasu, lecz mój sojusznik nalega. Nie pomo¿e
bez zapłaty z ich krwi.
218
On? spytał Lorik. Chyba: ona?
On potwierdził Imric. Podniósł brwi ze zdziwienia. Ach
tak, rozumiem. Ten nierozumny strach, który wami kieruje. A prze-
cie¿ widzê ciê w towarzystwie mojej siostry.
PowiedziaÅ‚ to lekkim tonem; Javanne wpadÅ‚a we wSciekÅ‚oSæ.
Rmieræ jej upierzonych braci nic nie obchodziÅ‚a tego mê¿czyzny.
Ale ¿e jego siostra mogÅ‚a przespaæ siê z Sokolnikiem to go bardzo
obeszÅ‚o. ByÅ‚ nie bardziej i nie mniej szalony ni¿ poluj¹cy wilk. To,
co uwa¿aÅ‚ za swoje, i to, co pragn¹Å‚ mieæ, musiaÅ‚o nale¿eæ tylko do
niego. Ka¿de inne d¹¿enia uwa¿aÅ‚ za przeniewierstwo.
Javanne skrzy¿owaÅ‚a ramiona, by powstrzymaæ ich dr¿enie i nie
rzuciæ siê Imricowi do gardÅ‚a.
Nie mamy nic wspólnego z twoj¹ siostr¹ powiedziaÅ‚a. Po
prostu posÅ‚u¿yliSmy siê jej moc¹ do odnalezienia tego, co zabijaÅ‚o
nasze sokoÅ‚y. ByÅ‚a tak Å‚askawa, ¿e udzieliÅ‚a nam pomocy, i tak nie-
szczêsna, ¿e zostaÅ‚a na tym przyÅ‚apana. Je¿eli j¹ uwolnisz, mo¿e
zaÅ‚atwimy sprawê tych zabójstw miêdzy sob¹.
Co takiego?! zawołał pan Imric. Galanteria u Sokolnika?
To zdumiewaj¹ce i podszyte faÅ‚szem. Ilu z was j¹ miaÅ‚o? Wszyscy?
Czy bierzecie j¹ wszyscy razem, czy wzywa was kolejno?
Gwenlian byÅ‚a blada bardziej z wSciekÅ‚oSci ni¿ ze strachu. Ja-
vanne nie oSmieliÅ‚a siê jej dotkn¹æ. Wielmo¿a tylko na to czekaÅ‚,
chciaÅ‚ tego, bo wtedy z czystym sumieniem bêdzie mógÅ‚ przelaæ krew
Sokolników.
Javanne spojrzaÅ‚a mu prosto w bÅ‚yszcz¹ce gniewem oczy.
Panie, twoje obawy s¹ bezpodstawne. Pohañbienie twojej sio-
stry nawet nam nie przyszÅ‚o do gÅ‚owy. My nie mo¿emy o tym Sniæ.
Lorik chwyciÅ‚ j¹ za ramiê. Ten ból dziwnie uspokajaÅ‚. USmiech-
nêÅ‚a siê do niego w sposób, jaki modliÅ‚a siê o to w duchu pan
Imric zrozumie.
Chyba jednak tak siê nie staÅ‚o. BÅ‚ysk szaleñstwa znikÅ‚ z jego
oczu. Grymas wstrêtu wykrzywiÅ‚ mu usta. OdwróciÅ‚ siê na piêcie
i chrapliwym głosem wydał jakiS rozkaz.
Miêdzy kamiennymi stra¿nikami w bramie, przez któr¹ wszedÅ‚,
pojawili siê uzbrojeni mê¿czyxni prowadz¹cy jakiegoS wiêxnia. Wiê-
zieñ sprawiaÅ‚ wra¿enie niedorosÅ‚ego mÅ‚odzika, maÅ‚ego, szczupÅ‚ego
i sÅ‚abego, ale tak wygl¹dali wszyscy Bracia miêdzy obcymi. Nie wal-
czyli ciê¿kim toporem czy maczug¹, tylko mieczem. Zbrojni wrzu-
cili go do Srodka krêgu, a sami ustawili siê tu¿ przy zewnêtrznych
głazach.
219
Niezgrabnie padaj¹c, skrêciÅ‚ siê w powietrzu, jakby nie chciaÅ‚
rozgnieSæ czegoS ukrytego na piersi.
Kiedy przewróciÅ‚ siê na plecy, Javanne zobaczyÅ‚a zakrzywiony
dziób wystaj¹cy z wyciêcia koszuli obok szyi i oszalaÅ‚e szkarÅ‚atne
oczy sokoÅ‚a. Czy tamci mieli nadziejê, ¿e jego upierzony brat, czêSæ
jego duszy, go rozszarpie?
Sokolniczka osunêÅ‚a siê na kolana obok swego Brata i dowód-
cy. Almery byÅ‚ zwi¹zany jak ptak przed pieczeniem, półprzytomny
i le¿aÅ‚ nieruchomo. Napojono go jakimS narkotykiem albo tak pobi-
to, ¿e bliski byÅ‚ utraty zmysłów. Jego twarz o ostrych jak u Lorika
rysach byÅ‚a opuchniêta i znieksztaÅ‚cona.
Wyci¹gnêÅ‚a sztylet, ¿eby przeci¹æ mu wiêzy. ZÅ‚apaÅ‚y j¹ twarde
rêce, wpiÅ‚y siê w ni¹ okrutne oczy. Byli od niej silniejsi, a przecie¿
umiaÅ‚a walczyæ. Chocia¿ siê szamotaÅ‚a, rozbroili j¹ i zdarli z niej
kolczugê. Chwycili za skórzany kaftan, który pod ni¹ nosiÅ‚a. Zaczê-
Å‚a siê wyrywaæ ze wszystkich siÅ‚.
WalczyÅ‚a jak szalona. I jak w umySle szaleñca byÅ‚y w niej dwie
istoty: Javanne, która walczyła o zachowanie swojej tajemnicy, i Ja-
vanne, która z zainteresowaniem zauwa¿yÅ‚a roSniêcie Mocy w ka-
miennym pos¹gu.
Lorik le¿aÅ‚ ju¿ na ziemi, obna¿ony do pasa. Tam, gdzie sÅ‚oñce
nie tknêÅ‚o jego skóry, byÅ‚a biaÅ‚a i gÅ‚adka, prawie jak u dziewczyny.
Jej wÅ‚asna byÅ‚a niewiele gÅ‚adsza. ZaprzestaÅ‚ walki, gdy¿ uznaÅ‚ j¹ za
bezcelow¹.
Silny cios omal nie pozbawiÅ‚ Javanne przytomnoSci. CaÅ‚¹ siÅ‚¹
woli staraÅ‚a siê jej nie straciæ. Pan Imric stan¹Å‚ przed centralnym
monolitem i zÅ‚o¿yÅ‚ mu pokÅ‚on. PowiedziaÅ‚ coS w jêzyku, którego
nie znaÅ‚a, ale który przypominaÅ‚ jej mowê sokołów. ByÅ‚ równie chra-
pliwy i bezbarwny i pobrzmiewała w nim dziwna dzika muzyka:
wiatru, huku burzy i rozkoszy zabójstwa.
A mimo to był zupełnie obcy. Ta istota nie kochała sokołów,
pragnêÅ‚a ich krwi. Temu krukowi, sêpowi i padlino¿ernej wronie
zarazem nie wystarczaÅ‚a zwykÅ‚a Smieræ. SokoÅ‚y polowaÅ‚y na jego
Smiertelnych krewnych. Kuzyni sokołów uwiêzili go dawno temu.
Nie jej pobratymcy, ludzie, ani bracia jej upierzonych braci. Lecz
ich kuzyni, tak, albo podobne do nich istoty, władcy i władczynie
Mocy, uczynili to, zanim jeszcze ludzka noga postała w tym kraju.
Skazali swego wroga na wieczne wiêzienie. Ale na dÅ‚ugo, nim mi-
nêÅ‚a wiecznoSæ, sami umarli lub odeszli w coS dziwniejszego od
Smierci. Ustanowieni przez nich magiczni stra¿nicy osÅ‚abli bez ich
220
wsparcia, a¿ w koñcu do kamiennego krêgu zapragn¹Å‚ wejSæ czÅ‚o-
wiek o silnej woli. Pocz¹tkowo powodowaÅ‚a nim ciekawoSæ. Mo¿e
uwiêziony stwór podsyciÅ‚ tê ciekawoSæ, zamieniÅ‚ j¹ w wezwanie?
A skoro czÅ‚owiek znalazÅ‚ siê ju¿ w magicznym wiêzieniu, staÅ‚ siê
Å‚atwym Å‚upem dla staro¿ytnej siÅ‚y. MogÅ‚a obiecaæ mu, ¿e speÅ‚ni ka¿-
de jego ¿yczenie. Obietnice nic nie kosztowaÅ‚y, a ich cen¹ byÅ‚a wol-
noSæ dla zÅ‚ej Mocy. Mo¿liwe, ¿e nauczyÅ‚a go, jak rozluxniæ krêpuj¹-
ce j¹ wiêzy. PozwoliÅ‚a sobie rozkazywaæ, tak jak tego pragn¹Å‚,
a umo¿liwiÅ‚y jej to sÅ‚abn¹ce czary. WymogÅ‚a na nim, ¿eby dostar-
czył jej to, co było jednoczeSnie pokarmem i Srodkiem zemsty. Po-
trzebowała ludzkiej krwi, ale sokola krew była znacznie słodsza i bar-
dziej przydatna do odzyskania wolnoSci.
Javanne zwisaÅ‚a bezwÅ‚adnie w rêkach ludzi Imrica. Nie cho-
dziÅ‚o tylko o krew. W wiêzi miêdzy czÅ‚owiekiem i sokoÅ‚em kryÅ‚a
siê wielka Moc. Zerwanie tej wiêzi powodowaÅ‚o przepÅ‚yw Mocy
do umysÅ‚u nieSmiertelnego wiêxnia. Tak wÅ‚aSnie zamierzaÅ‚ teraz
post¹piæ z Almerym: oddzieliæ go od jego sokoÅ‚a, wyssaæ Moc z ich
dusz i wypiæ ich krew. A co do Lorika i jej samej, których sokoÅ‚y [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]