[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak - potwierdził. - Stadninę Lesterów.
Z zapałem wywołanym jej pytaniem zaczął opowiadać o trudnościach i
sukcesach, jakie towarzyszyły prowadzeniu stadniny. Nie powiedział tylko, że
stadnina jest jego wspaniałym osiągnięciem i stanowi treść jego życia. Lucinda
domyśliła się tego jednak ze sposobu, w jaki o niej mówił.
Doszli do namiotów stojących przy torze w chwili, gdy konie mające biec w
pierwszej gonitwie zostały podprowadzone do bariery. Lucinda miała przed oczami
morze pleców, gdyż wszyscy patrzyli na tor.
- Tędy... z trybuny będzie widać lepiej.
Mężczyzna w kamizelce w paski pilnował wejścia na dużą drewnianą trybunę.
Lucinda zauważyła, że od innych żądał biletów, a do Harry'ego uśmiechnął się tylko i
przepuścił ich oboje. Harry pomógł jej wejść na strome schodki prowadzące na
trybunę. Zanim znalezli miejsca, rozległy się dzwięki rogu.
- Ruszyły - powiedział Harry, a równocześnie to samo słowo wyrwało się ze
stu innych gardeł.
Wszyscy wyciągali szyje, obserwując gonitwę.
Lucinda odwróciła się i zobaczyła konie biegnące z tętentem kopyt po torze. Z
tej odległości nie było widać zbyt wiele, ale pochłonął ją widok tłumu. Udzieliło jej
się jego rosnące podniecenie. Oddychając szybciej, skupiła uwagę na koniach. Gdy
zwycięzca minął linię mety, była szczerze uradowana.
- Dobrze biegły - powiedział Harry, patrząc na konie i jezdzców, którzy już
zwolnili.
Lucinda wykorzystała tę chwilę na obserwowanie go. Skupiony był na
koniach i jezdzcach, obliczał coś w myślach. Widziała go wyraznie, w momencie gdy
nie był tego świadom. Był człowiekiem, pomimo wielu różnych zajęć i rozrywek,
oddanym bez reszty swej wybranej pasji.
Odwrócił głowę. Stał o jeden stopień niżej od niej, dzięki czemu ich oczy
znajdowały się na jednym poziomie. Przez chwilę Harry nic nie mówił, a potem jego
wargi wygięły się lekko.
Lucinda zadrżała.
Harry gestem dłoni wskazał zatłoczone trawniki.
- Jeżeli naprawdę chce pani przekonać się, czym są wyścigi, musi pani
promenować.
Lucinda uśmiechnęła się nieznacznie.
- Proszę prowadzić, panie Lester. Jestem całkowicie w pańskich rękach.
Zauważyła, że drga mu brew, ale udała, że tego nie widzi. Wsparta na jego
ramieniu zeszła po stopniach i opuściła trybunę.
- Trybunę utrzymuje Klub Dżokejów dla swoich członków - poinformował ją
Harry, gdy się obejrzała.
Co oznaczało, że sam jest dobrze znanym członkiem. Nawet Lucinda słyszała,
jak ważny jest Klub Dżokejów.
- Wyścigi odbywają się pod auspicjami klubu, prawda?
- Prawda.
Poprowadził ją na powolną przechadzkę wśród tłumu. Lucinda przyglądała się
wszystkiemu z ciekawością, chciała zobaczyć jak najwięcej, zrozumieć fascynację,
która sprawiała, że tak wielu dżentelmenów zjeżdżało do Newmarket.
Harry pokazał jej bukmacherów, wokół których tłoczyli się gracze robiący
zakłady. Przeszli przed namiotami i pawilonami. Co chwila zatrzymywał ich ktoś
spośród przyjaciół i znajomych Harry'ego, pragnący zamienić kilka słów. Lucinda
wiedziała, że powinna mieć się na baczności, jednak spotykała się jedynie ze
spojrzeniami pełnymi uprzejmości i szacunku, mimo to trzymała się ramienia
Harry'ego. Wśród naporu męskich ciał dawało jej to poczucie pewności. Zauważyła,
że wśród zgromadzonych znajdują się także damy.
- Niektóre, przeważnie starsze, naprawdę interesują się tym sportem -
objaśniał Harry, który czuł się bardzo swobodnie w tym środowisku. - Niektóre z
młodszych należą do rodzin od dawna związanych z wyścigami.
- O! - powiedziała Lucinda, kiwając głową.
Znajdowały się tu także damy, na temat których Harry się nie wypowiadał i
które prawdopodobnie nie miały prawa do tego określenia. Jednak wyścigi były w
przeważającej mierze męską rozrywką i gromadziły mężczyzn wszelkiego pokroju.
Lucinda nabrała pewności, że nie miałaby odwagi ani ochoty zjawić się tutaj
ponownie - chyba że towarzyszyłby jej znowu Harry.
- Zaraz będzie następna gonitwa. Muszę pomówić z dżokejem dosiadającym
Thistledown, tej klaczy, o której była mowa - powiedział.
Lucinda skinęła głową, dając do zrozumienia, że chce mu towarzyszyć.
Harry skupił się na torowaniu im drogi wśród tłumu.
- Klacz jest bardzo ożywiona, proszę pana - stwierdził dżokej, sadowiąc się w
siodle. - Mamy poważną konkurencję. Biegnie wiele doświadczonych koni. Będzie
cud, jeżeli ona zwycięży, zwłaszcza że dopiero co wydobrzała.
Harry kiwnął głową.
- Pozwól jej tylko biec... ustalić własne tempo. Potraktujemy to jako próbę, nic
więcej. Nie popędzaj jej i nie używaj palcatu.
Lucinda podeszła do klaczy i poklepała ją po aksamitnym pysku. Powitało ją
przyjazne spojrzenie wielkiego ciemnobrązowego oka.
- Są beznadziejni, prawda? - powiedziała do klaczy. - Nie słuchaj ich.
Mężczyzni nie potrafią ocenić kobiety. - Kątem oka dojrzała uśmiech na twarzy
Harry'ego, który wymienił spojrzenia z dżokejem, a potem dodała: - Po prostu
pobiegnij i wygraj. I zobacz, jak na to zareagują.
Poklepawszy klacz jeszcze raz, odwróciła się i, nie zwracając uwagi na wyraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Tak - potwierdził. - Stadninę Lesterów.
Z zapałem wywołanym jej pytaniem zaczął opowiadać o trudnościach i
sukcesach, jakie towarzyszyły prowadzeniu stadniny. Nie powiedział tylko, że
stadnina jest jego wspaniałym osiągnięciem i stanowi treść jego życia. Lucinda
domyśliła się tego jednak ze sposobu, w jaki o niej mówił.
Doszli do namiotów stojących przy torze w chwili, gdy konie mające biec w
pierwszej gonitwie zostały podprowadzone do bariery. Lucinda miała przed oczami
morze pleców, gdyż wszyscy patrzyli na tor.
- Tędy... z trybuny będzie widać lepiej.
Mężczyzna w kamizelce w paski pilnował wejścia na dużą drewnianą trybunę.
Lucinda zauważyła, że od innych żądał biletów, a do Harry'ego uśmiechnął się tylko i
przepuścił ich oboje. Harry pomógł jej wejść na strome schodki prowadzące na
trybunę. Zanim znalezli miejsca, rozległy się dzwięki rogu.
- Ruszyły - powiedział Harry, a równocześnie to samo słowo wyrwało się ze
stu innych gardeł.
Wszyscy wyciągali szyje, obserwując gonitwę.
Lucinda odwróciła się i zobaczyła konie biegnące z tętentem kopyt po torze. Z
tej odległości nie było widać zbyt wiele, ale pochłonął ją widok tłumu. Udzieliło jej
się jego rosnące podniecenie. Oddychając szybciej, skupiła uwagę na koniach. Gdy
zwycięzca minął linię mety, była szczerze uradowana.
- Dobrze biegły - powiedział Harry, patrząc na konie i jezdzców, którzy już
zwolnili.
Lucinda wykorzystała tę chwilę na obserwowanie go. Skupiony był na
koniach i jezdzcach, obliczał coś w myślach. Widziała go wyraznie, w momencie gdy
nie był tego świadom. Był człowiekiem, pomimo wielu różnych zajęć i rozrywek,
oddanym bez reszty swej wybranej pasji.
Odwrócił głowę. Stał o jeden stopień niżej od niej, dzięki czemu ich oczy
znajdowały się na jednym poziomie. Przez chwilę Harry nic nie mówił, a potem jego
wargi wygięły się lekko.
Lucinda zadrżała.
Harry gestem dłoni wskazał zatłoczone trawniki.
- Jeżeli naprawdę chce pani przekonać się, czym są wyścigi, musi pani
promenować.
Lucinda uśmiechnęła się nieznacznie.
- Proszę prowadzić, panie Lester. Jestem całkowicie w pańskich rękach.
Zauważyła, że drga mu brew, ale udała, że tego nie widzi. Wsparta na jego
ramieniu zeszła po stopniach i opuściła trybunę.
- Trybunę utrzymuje Klub Dżokejów dla swoich członków - poinformował ją
Harry, gdy się obejrzała.
Co oznaczało, że sam jest dobrze znanym członkiem. Nawet Lucinda słyszała,
jak ważny jest Klub Dżokejów.
- Wyścigi odbywają się pod auspicjami klubu, prawda?
- Prawda.
Poprowadził ją na powolną przechadzkę wśród tłumu. Lucinda przyglądała się
wszystkiemu z ciekawością, chciała zobaczyć jak najwięcej, zrozumieć fascynację,
która sprawiała, że tak wielu dżentelmenów zjeżdżało do Newmarket.
Harry pokazał jej bukmacherów, wokół których tłoczyli się gracze robiący
zakłady. Przeszli przed namiotami i pawilonami. Co chwila zatrzymywał ich ktoś
spośród przyjaciół i znajomych Harry'ego, pragnący zamienić kilka słów. Lucinda
wiedziała, że powinna mieć się na baczności, jednak spotykała się jedynie ze
spojrzeniami pełnymi uprzejmości i szacunku, mimo to trzymała się ramienia
Harry'ego. Wśród naporu męskich ciał dawało jej to poczucie pewności. Zauważyła,
że wśród zgromadzonych znajdują się także damy.
- Niektóre, przeważnie starsze, naprawdę interesują się tym sportem -
objaśniał Harry, który czuł się bardzo swobodnie w tym środowisku. - Niektóre z
młodszych należą do rodzin od dawna związanych z wyścigami.
- O! - powiedziała Lucinda, kiwając głową.
Znajdowały się tu także damy, na temat których Harry się nie wypowiadał i
które prawdopodobnie nie miały prawa do tego określenia. Jednak wyścigi były w
przeważającej mierze męską rozrywką i gromadziły mężczyzn wszelkiego pokroju.
Lucinda nabrała pewności, że nie miałaby odwagi ani ochoty zjawić się tutaj
ponownie - chyba że towarzyszyłby jej znowu Harry.
- Zaraz będzie następna gonitwa. Muszę pomówić z dżokejem dosiadającym
Thistledown, tej klaczy, o której była mowa - powiedział.
Lucinda skinęła głową, dając do zrozumienia, że chce mu towarzyszyć.
Harry skupił się na torowaniu im drogi wśród tłumu.
- Klacz jest bardzo ożywiona, proszę pana - stwierdził dżokej, sadowiąc się w
siodle. - Mamy poważną konkurencję. Biegnie wiele doświadczonych koni. Będzie
cud, jeżeli ona zwycięży, zwłaszcza że dopiero co wydobrzała.
Harry kiwnął głową.
- Pozwól jej tylko biec... ustalić własne tempo. Potraktujemy to jako próbę, nic
więcej. Nie popędzaj jej i nie używaj palcatu.
Lucinda podeszła do klaczy i poklepała ją po aksamitnym pysku. Powitało ją
przyjazne spojrzenie wielkiego ciemnobrązowego oka.
- Są beznadziejni, prawda? - powiedziała do klaczy. - Nie słuchaj ich.
Mężczyzni nie potrafią ocenić kobiety. - Kątem oka dojrzała uśmiech na twarzy
Harry'ego, który wymienił spojrzenia z dżokejem, a potem dodała: - Po prostu
pobiegnij i wygraj. I zobacz, jak na to zareagują.
Poklepawszy klacz jeszcze raz, odwróciła się i, nie zwracając uwagi na wyraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]