[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Z jednej z pustych kabin na pokładzie C.
- Przecież miałeś sprawdzić te kabiny.
- Zrobiłem to, kapitanie. Zapisałem to nawet w dzienniku okrętowym, godzinę przed
startem. Potem byłem tutaj, na mostku. Właśnie wtedy musieli wejść na pokład.
- Kogo przekupiliście? - zapytał kapitan Garth, stary, siny wilk kosmiczny o
podstępnym spojrzeniu.
- Nikogo, kapitanie - odparł Hetman z niezachwianą szczerością w głosie. - Dobrze
znam te przedpotopowe frachtowce. Tuż przed startem strażnik pilnujący rampy wszedł do
środka. Wślizgnęliśmy się za nim, przez nikogo nie dostrzeżeni i ukryliśmy się w kabinie. To
wszystko.
- Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Powiecie, kogo przekupiliście, albo zamknę
was w ładowni i dopiero wtedy będziecie w dużych kłopotach.
- Drogi kapitanie, uczciwi członkowie twojej załogi nigdy nie wzięliby łapówki! -
kapitan chrząknął z powątpiewaniem, a Hetman ciągnął dalej: -Mam dowody. Cały mój
niewielki majątek spoczywa nienaruszony w mojej kieszeni...
- Wynoście się! - rozkazał kapitan wszystkim obecnym. - Wszyscy. Sam się tym
zajmę. Chcę ich przesłuchać.
Oficer i reszta załogi wyszli z ociąganiem. Kapitan zamknął drzwi i odwrócił się do
nas.
- Co my tu mamy - mruknął, gdy Hetman wręczył mu sporą sumkę. Kapitan przeliczył
ją i pokręcił głową. - Za mało.
- Oczywiście - zgodził się Hetman. - To tylko zaliczka. Resztę dostaniesz po
wylądowaniu na jakiejś przyjemnej planecie, na której będą dyskretni celnicy.
- Masz duże wymagania. Nie chcę zadzierać z władzami planetarnymi, przemycając
nielegalnych imigrantów. Aatwiej będzie po prostu zabrać wam pieniądze i jakoś się was
pozbyć.
- To niemożliwe. Dostaniesz ostateczną wypłatę w formie imiennego czeku na
dwieście tysięcy kredytów, płatnych w Galaktycznym Towarzystwie Kredytowo-Walutowym.
Jednak nie będziesz mógł go zrealizować, jeśli go nie podpiszę. A ja nie zrobię tego, nawet
gdybyś mnie torturował. Dopóki nie staniemy na twardym gruncie.
Kapitan znacząco wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę przyrządów, coś
przekręcił i znów spojrzał na nas.
- Jest jeszcze kwestia opłaty za przelot - powiedział spokojnie. - %7ładna instytucja
dobroczynna nie płaci mi za paliwo.
- Jasne. Ustalmy stawki.
Wyglądało na to, że wszystko jest załatwione, ale gdy szliśmy korytarzem, Hetman
ostrzegł mnie szeptem:
- Nasza kabina jest już na podsłuchu. Na pewno przeszukali też bagaż. Mam przy
sobie wszystkie nasze pieniądze. Trzymaj się blisko mnie, żeby nie było żadnych
niespodzianek. Ten oficer, na przykład, wygląda na zawodowego kieszonkowca. A teraz co
byś powiedział na małą przekąskę? Zapłaciliśmy, więc możemy zakończyć ten przymusowy
post wspaniałą ucztą.
Mój żołądek przyjął tę propozycję aprobującym skurczem i ruszyliśmy do kuchni.
Jako że nie było pasażerów, tłusty i zarośnięty kucharz serwował tylko wiejskie potrawy z
Yenii. Dobre może dla tubylców. My musielibyśmy się do nich długo przyzwyczajać. Czy
próbowaliście kiedyś jeść, zatykając nos palcami? Nie zapytałem kucharza, co jedliśmy, bo
bałem się, że mi powie. Hetman westchnął głęboko i zaczął pałaszować swoją porcję tego
świństwa.
- Zapomniałem, co się jada na Yenii - powiedział ponuro. - To wina pamięci
selektywnej. Kto chciałby kiedykolwiek wspominać taką ucztę?
Nie odpowiedziałem, bo właśnie spłukiwałem letnią wodą ohydny posmak tej brei.
- Jedyną pociechą jest to, że ta woda nie jest tak wstrętna jak lura w naszej kabinie.
Hetman westchnął ponownie.
- To kawa.
Zabawny to ten rejs nie był. Obaj schudliśmy, bo lepiej było unikać posiłków, niż je
jeść. Kontynuowałem naukę, przyswajając sobie zawiłości defraudacji, sztukę zatajania
dochodów oraz zasady prowadzenia podwójnych i potrójnych ksiąg rachunkowych.
Oczywiście wszystko w esperanto, dopóki nie opanowałem tego pięknego języka, tak jakbym
mówił nim od dziecka.
Podczas pierwszego lądowania nie opuściliśmy statku, bo żołnierze i celnicy roili się
wszędzie jak wszy.
- Nie tutaj - powiedział kapitan, obserwując wraz z nami kosmodrom widoczny na
ekranie. - To bardzo bogata planeta, ale nie lubią tu obcych. Spodoba się wam następna w tym
systemie. To świat rolniczy, słabo zaludniony, więc przyjmują tam imigrantów, nie ma nawet
kontroli celnej.
- Jak się nazywa? - zapytał Hetman.
- Amphisbionia.
- Nigdy o niej nie słyszałem.
- Nic w tym dziwnego. To przecież jedna z trzydziestu tysięcy skolonizowanych
planet.
- To prawda, ale mimo to...
Hetman wydawał się niespokojny, a ja nie rozumiałem dlaczego. Jeśli nie spodoba się
nam ta planeta, to stać nas było, aby ją opuścić. Lecz jakieś przeczucie nie dawało mu
spokoju. W końcu przekupił oficera, by uzyskać dostęp do komputera pokładowego. Gdy
modliliśmy się nad kolejnym obiadem, powiedział:
- W tej sprawie coś cuchnie. Gorzej niż to jedzenie! W przewodniku galaktycznym nie
ma wzmianki o planecie Amphisbionia. A przewodnik jest automatycznie aktualizowany za
każdym razem, gdy lądujemy gdzieś i podłączamy się do planetarnej sieci komunikacyjnej. W
dodatku nasz następny port jest wśród tajnych danych. Tylko kapitan zna do nich kod.
- Co możemy zrobić?
- Nic, dopóki nie wylądujemy. Wtedy dowiemy się, co on knuje.
- Nie możesz przekupić któregoś z oficerów?
- Już to zrobiłem, w ten sposób dowiedziałem się, że tylko kapitan wie, dokąd lecimy.
Oczywiście powiedział mi o tym dopiero, gdy dałem mu pieniądze. Podła sztuka. Ale sam
bym tak postąpił.
Bezskutecznie próbowałem go rozweselić. Chyba to jedzenie tak obniżyło jego
morale. Dobrze by było, gdybyśmy już wylądowali na tej planecie, czymkolwiek by ona była. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Z jednej z pustych kabin na pokładzie C.
- Przecież miałeś sprawdzić te kabiny.
- Zrobiłem to, kapitanie. Zapisałem to nawet w dzienniku okrętowym, godzinę przed
startem. Potem byłem tutaj, na mostku. Właśnie wtedy musieli wejść na pokład.
- Kogo przekupiliście? - zapytał kapitan Garth, stary, siny wilk kosmiczny o
podstępnym spojrzeniu.
- Nikogo, kapitanie - odparł Hetman z niezachwianą szczerością w głosie. - Dobrze
znam te przedpotopowe frachtowce. Tuż przed startem strażnik pilnujący rampy wszedł do
środka. Wślizgnęliśmy się za nim, przez nikogo nie dostrzeżeni i ukryliśmy się w kabinie. To
wszystko.
- Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Powiecie, kogo przekupiliście, albo zamknę
was w ładowni i dopiero wtedy będziecie w dużych kłopotach.
- Drogi kapitanie, uczciwi członkowie twojej załogi nigdy nie wzięliby łapówki! -
kapitan chrząknął z powątpiewaniem, a Hetman ciągnął dalej: -Mam dowody. Cały mój
niewielki majątek spoczywa nienaruszony w mojej kieszeni...
- Wynoście się! - rozkazał kapitan wszystkim obecnym. - Wszyscy. Sam się tym
zajmę. Chcę ich przesłuchać.
Oficer i reszta załogi wyszli z ociąganiem. Kapitan zamknął drzwi i odwrócił się do
nas.
- Co my tu mamy - mruknął, gdy Hetman wręczył mu sporą sumkę. Kapitan przeliczył
ją i pokręcił głową. - Za mało.
- Oczywiście - zgodził się Hetman. - To tylko zaliczka. Resztę dostaniesz po
wylądowaniu na jakiejś przyjemnej planecie, na której będą dyskretni celnicy.
- Masz duże wymagania. Nie chcę zadzierać z władzami planetarnymi, przemycając
nielegalnych imigrantów. Aatwiej będzie po prostu zabrać wam pieniądze i jakoś się was
pozbyć.
- To niemożliwe. Dostaniesz ostateczną wypłatę w formie imiennego czeku na
dwieście tysięcy kredytów, płatnych w Galaktycznym Towarzystwie Kredytowo-Walutowym.
Jednak nie będziesz mógł go zrealizować, jeśli go nie podpiszę. A ja nie zrobię tego, nawet
gdybyś mnie torturował. Dopóki nie staniemy na twardym gruncie.
Kapitan znacząco wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę przyrządów, coś
przekręcił i znów spojrzał na nas.
- Jest jeszcze kwestia opłaty za przelot - powiedział spokojnie. - %7ładna instytucja
dobroczynna nie płaci mi za paliwo.
- Jasne. Ustalmy stawki.
Wyglądało na to, że wszystko jest załatwione, ale gdy szliśmy korytarzem, Hetman
ostrzegł mnie szeptem:
- Nasza kabina jest już na podsłuchu. Na pewno przeszukali też bagaż. Mam przy
sobie wszystkie nasze pieniądze. Trzymaj się blisko mnie, żeby nie było żadnych
niespodzianek. Ten oficer, na przykład, wygląda na zawodowego kieszonkowca. A teraz co
byś powiedział na małą przekąskę? Zapłaciliśmy, więc możemy zakończyć ten przymusowy
post wspaniałą ucztą.
Mój żołądek przyjął tę propozycję aprobującym skurczem i ruszyliśmy do kuchni.
Jako że nie było pasażerów, tłusty i zarośnięty kucharz serwował tylko wiejskie potrawy z
Yenii. Dobre może dla tubylców. My musielibyśmy się do nich długo przyzwyczajać. Czy
próbowaliście kiedyś jeść, zatykając nos palcami? Nie zapytałem kucharza, co jedliśmy, bo
bałem się, że mi powie. Hetman westchnął głęboko i zaczął pałaszować swoją porcję tego
świństwa.
- Zapomniałem, co się jada na Yenii - powiedział ponuro. - To wina pamięci
selektywnej. Kto chciałby kiedykolwiek wspominać taką ucztę?
Nie odpowiedziałem, bo właśnie spłukiwałem letnią wodą ohydny posmak tej brei.
- Jedyną pociechą jest to, że ta woda nie jest tak wstrętna jak lura w naszej kabinie.
Hetman westchnął ponownie.
- To kawa.
Zabawny to ten rejs nie był. Obaj schudliśmy, bo lepiej było unikać posiłków, niż je
jeść. Kontynuowałem naukę, przyswajając sobie zawiłości defraudacji, sztukę zatajania
dochodów oraz zasady prowadzenia podwójnych i potrójnych ksiąg rachunkowych.
Oczywiście wszystko w esperanto, dopóki nie opanowałem tego pięknego języka, tak jakbym
mówił nim od dziecka.
Podczas pierwszego lądowania nie opuściliśmy statku, bo żołnierze i celnicy roili się
wszędzie jak wszy.
- Nie tutaj - powiedział kapitan, obserwując wraz z nami kosmodrom widoczny na
ekranie. - To bardzo bogata planeta, ale nie lubią tu obcych. Spodoba się wam następna w tym
systemie. To świat rolniczy, słabo zaludniony, więc przyjmują tam imigrantów, nie ma nawet
kontroli celnej.
- Jak się nazywa? - zapytał Hetman.
- Amphisbionia.
- Nigdy o niej nie słyszałem.
- Nic w tym dziwnego. To przecież jedna z trzydziestu tysięcy skolonizowanych
planet.
- To prawda, ale mimo to...
Hetman wydawał się niespokojny, a ja nie rozumiałem dlaczego. Jeśli nie spodoba się
nam ta planeta, to stać nas było, aby ją opuścić. Lecz jakieś przeczucie nie dawało mu
spokoju. W końcu przekupił oficera, by uzyskać dostęp do komputera pokładowego. Gdy
modliliśmy się nad kolejnym obiadem, powiedział:
- W tej sprawie coś cuchnie. Gorzej niż to jedzenie! W przewodniku galaktycznym nie
ma wzmianki o planecie Amphisbionia. A przewodnik jest automatycznie aktualizowany za
każdym razem, gdy lądujemy gdzieś i podłączamy się do planetarnej sieci komunikacyjnej. W
dodatku nasz następny port jest wśród tajnych danych. Tylko kapitan zna do nich kod.
- Co możemy zrobić?
- Nic, dopóki nie wylądujemy. Wtedy dowiemy się, co on knuje.
- Nie możesz przekupić któregoś z oficerów?
- Już to zrobiłem, w ten sposób dowiedziałem się, że tylko kapitan wie, dokąd lecimy.
Oczywiście powiedział mi o tym dopiero, gdy dałem mu pieniądze. Podła sztuka. Ale sam
bym tak postąpił.
Bezskutecznie próbowałem go rozweselić. Chyba to jedzenie tak obniżyło jego
morale. Dobrze by było, gdybyśmy już wylądowali na tej planecie, czymkolwiek by ona była. [ Pobierz całość w formacie PDF ]