[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Skinęła głową, ale w jej oczach dostrzegł konsternację. Zapewne
zastanawiała się, jak tu wyskoczyć ze spódnicy do kostek. W końcu
decyzja została podjęta. Barrie szybko rozwiązała węzeł, zrolowała
cieniutki koc i owinęła sobie wokół szyi, jak szalik.
- Wejdę po twoich ramionach  powiedziała cichutko.
Ukląkł i wyciągnął ręce do góry. Panna Lovejoy nie potrzebowała
żadnej instrukcji. Podeszła do niego od tyłu, ostrożnie postawiła
stopę na jego prawym ramieniu, odbiła się lewą nogą i pofrunęła w
górę. Zane wyczuł na lewym ramieniu drugą lekką stopę, jego
dłonie chwyciły mocno szczupłe nadgarstki. Wstał. Ciężar ciała
panny Lovejoy był niczym w porównaniu z tym, co dzwigał na
ramionach podczas treningu.
Podszedł do okienka i puścił jej prawą rękę, żeby mogła chwycić
się za parapet.
- Już - szepnęła.
Podciągnęła się szybko, wysuwając głowę na zewnątrz. Ten
sposób był najszybszy, choć na pewno dość bolesny. Głową w dół,
po prostu. Przed oczami Zane'a mignęły szczupłe nogi i wypukłości
nagich pośladków. I panna Lovejoy znikła. Prawie natychmiast
usłyszał głuche uderzenie, a więc wylądowała.
- Hej! Jak tam? - szepnął zdenerwowany, i na pewno za głośno.
Po chwili usłyszał drżącą odpowiedz, również szeptem.
- Do... Dobrze.
35
- Bierz broń..
Automat powędrował za okno, potem kamizelka i Zane przystąpił
do operacji. Najpierw nogi, potem biodra, i ramiona ustawić pod
takim kątem, żeby móc przecisnąć je przez to okienko, cholernie
jednak wąskie. Lądować na miękkich nogach.
Barrie siedziała posłusznie pod ścianą, koc miała już owinięty
wokół bioder, a w ramionach trzymała, jak dziecko, automat i resztę
sprzętu.
A niebo szarzało coraz bardziej.
- Pospiesz się  rzucił, odbierając od niej broń. Nałożył
kamizelkę, chwycił Barrie za rękę i pociągnął w boczną uliczkę.
Nikt za nimi nie szedł, nigdzie nie było widać żadnych policjantów.
Nic dziwnego. W końcu dzielnica niebezpieczna, jak we wszystkich
miastach portowych, policja woli tu nie interweniować. Było im to
bardzo na rękę. Im mniej hałasu, tym lepiej. Nie uruchomiono
przecież żadnych kanałów dyplomatycznych, bo oba kraje nie
utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych. Nie było więc
gwarancji, że władze libijskie na serio włączą się w poszukiwanie
córki amerykańskiego ambasadora. Całą sprawę postanowiono
załatwić we własnym zakresie. Odszukać pannę Lovejoy i jak
najszybciej wywiezć z Libii. To wszystko.
Zbliżali się do doków. Powietrze było coraz bardziej przesycone
zapachem morza. Dookoła pełno było opuszczonych, popadających
w ruinę domów. W jednej z takich ruder mieli się ukryć ludzie
Zane'a, po zgubieniu prześladowców. Zane i panna Lovejoy mieli
przeczekać w innym miejscu i kiedy sytuacja się przejaśni, dołączyć
do reszty. Oba miejsca wynalazł Spooky, Zane był więc pewien, że
to miejsca bezpieczne.
Szli teraz niby-alejką, tratując po drodze niezliczone gniazda
szczurów. Panna Lovejoy szła dzielnie, raz tylko pisnęła, musiała
więc na coś nastąpić, na pewno niezbyt przyjemnego. Ale potem
znów maszerowali w milczeniu. Do celu dotarli po dziesięciu
minutach. Był to dom nadający się do rozbiórki, więc kamuflaż
świetny, a w środku, zgodnie z tym, co przekazał Spooky, jedno
pomieszczenie zachowało się w niezłym stanie. Frontowa ściana
była prawie w zaniku, pozostał po niej niewysoki murek. Zane
36
usiadł na nim okrakiem, pochylił się, jego silne ręce objęły pannę
Lovejoy wpół i po prostu przestawiły na drugą stronę. Potem
przeprowadził ją pod niebezpiecznie pochylonymi belkami,
osnutymi pajęczynami. Tych pajęczyn starał się nie naruszyć,
przecież to jeszcze jeden wspaniały kamuflaż.
Drzwi do zachowanego cudem pokoju wisiały malowniczo na
jednym obluzowanym zawiasie. Zane odsunął je, wepchnął Barrie
do środka, nareszcie między cztery ściany, które stały zdecydowanie
stabilnie, i mruknął:
- Stój tu, ja zatrę ślady.
Wrócił do ściany frontowej, przykucnął i zaczął cofać się,
pracowicie zasypując ślady piachem i kamieniami. Część śladów
była niepokojąca. Ciemne i wilgotne, doskonale widoczne na
potrzaskanych płytach kamiennej posadzki. Cholera, czemu ona
wcześniej nie powiedziała, że jest ranna. I kiedy to się stało- Może
poznaczyła tymi krwawymi śladami całą drogę do kryjówki?
Starannie pościerał krwawe ślady, posypał je piachem. Nie, to nie
był tylko jej błąd. On powinien był wcześniej pomyśleć, że
dziewczyna idzie na bosaka. A jemu, durniowi, bardziej były w
głowie jej nagie pośladki, które mignęły mu w tym okienku. Nie ma
co ukrywać, ta dziewczyna zaczyna działać na niego, i to porządnie.
Niestety, nic z tego. Po tym, co przeszła, czyjeś amory potrzebne są
jej jak dziura w moście. Ale jemu, zdaje się, chyba szybko nie
przejdzie.
Wrócił do pokoju, podniósł drzwi, wstawił je porządnie w futrynę i
natychmiast już nie szeptem, lecz pełnym głosem zadał Barrie
zasadnicze pytanie:
- Dlaczego nie powiedziałaś, że skaleczyłaś się w stopę?- Gdzie
to się stało- Stała tuż pod ścianą, tam, gdzie ją ustawił. Duże oczy w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl