[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bankston patrzy z galerii na piętrze. Uniósł brwi w niemym pytaniu. Potrząsnęłam głową.
Chyba już nie potrzebowałam pomocy. Pomyślałam, że Gifford jest równie zdenerwowany,
jak reszta z nas, i miał ku temu powód. Jednak teraz, pomimo wyrafinowanej fryzury na pazia
i świetnych ciuchów, Gifford gryzł paznokieć kciuka jak pięciolatek stawiający czoła
trudnemu światu.
 Lepiej od razu idz na policję  powiedziałam do niego ostrożnie.
Nim zdążyłam wziąć kolejny oddech, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Siekiera Gifforda, teczka Robina. Ci, którzy nie byli ofiarami, byli wskazywani jako
mordercy, ku jeszcze większej uciesze zabójcy.
Zastanawiałam się, co zostało przygotowane dla mnie. Rola znalazcy ciała z
pewnością mi wystarczy.
Trzydzieści minut pózniej, gdy wciąż roztrząsałam te i inne nieprzyjemnie powiązane
ze sobą sprawy, wszedł Perry Allison. Nie mogłam uwierzyć, że mam aż takiego pecha, by
jednego wieczoru zobaczyć Gifforda i Perryego. Dwóch wspaniałych facetów. Przynajmniej
kiedy był tutaj Gifford, nie byłam sama, ale przez te pół godziny Bankston, Melanie i dwoje
innych klientów zdążyli wyjść.
Tym razem cicho otworzyłam szufladę i wyjęłam nożyczki. Spojrzałam na zegarek;
tylko piętnaście minut do zamknięcia.
 Roe!  wybełkotał.  Que pasa?
Rękami wybijał na biurku szaleńczy rytm.
Poczułam ukłucie przerażenia. To nie był ten znajomy, antypatyczny Perry, który po
prostu opuścił dawkę przepisanych leków. Dziś Perry był na prochach, których nigdy nie
przepisałby mu żaden lekarz. Narkotyki  rekreacyjne całkowicie mnie ominęły, ale to nie
znaczy, że byłam kompletnie naiwna.
 Nic specjalnego, Perry  odpowiedziałam ostrożnie.
 Jak możesz tak mówić? Sprawy po prostu wyskakują  powiedział, gwałtownie
poruszając brwiami.  Praktycznie jedno morderstwo na dzień. Twój luby, ten gliniarz, był u
mnie dziś po południu. Zadawał pytania. Insynuował. Mnie! Ja nie skrzywdziłbym muchy!
Perry roześmiał się i kilkoma szybkimi krokami obszedł biurko.
 Nożyczki?  wykrzyknął.  Nożżżżżyczki?  wysyczał.
Byłam tak zaszokowana jego szybkimi ruchami i dziwnym kiwaniem głowy, czymś
tak niepodobnym do Perryego, z którym pracowałam, że kompletnie mnie zaskoczyło, gdy
jego ręka wystrzeliła naprzód i chwyciła mnie za nadgarstek dłoni, w której trzymałam
nożyczki. Z maniacką siłą zacisnął chwyt.
 Perry, to boli  powiedziałam ostro.  Puść mnie.
Ale Perry śmiał się i śmiał, nie zwalniając chwytu. Wiedziałam, że za chwilę
upuszczę nożyczki i nie wiedziałam, co może się wtedy stać.
Znienacka wpadł we wściekłość.
 Chciałaś mnie dzgnąć!  wrzasnął z furią.  Wszyscy chcecie to zrobić! Nikt z was
nie wie, jak było w szpitalu!
Miał rację, i w innych okolicznościach pewnie wysłuchałabym go z niejakim
współczuciem. Ale czułam ból i byłam przerażona.
Ledwie czułam nożyczki, które wciąż ściskałam w drętwiejących palcach.
W dniu pełnym dziwnych incydentów, ten oszalały człowiek wrzeszczał na mnie,
wylewając swoje emocje, i robił to w cichym i cywilizowanym budynku, do którego
przychodzą ludzie, aby wypożyczyć ciche i cywilizowane książki.
Potem zaczął mną potrząsać, żeby zmusić do słuchania, a drugą ręką, jak w imadle,
ściskał mi ramię. Mówił przy tym bez chwili przerwy, rozgniewany, smutny, pełen bólu i żalu
nad sobą.
Sama zaczynałam się już wściekać i nagle coś we mnie po prostu pękło. Uniosłam
nogę i całym swoim niewielkim ciężarem walnęłam go w śródstopie. Z jękiem bólu puścił
mnie, a ja natychmiast się odwróciłam i pognałam do drzwi frontowych.
Wpadłam prosto na Sally Allison.
 O mój Boże  powiedziała ochryple.  Jesteś cała? Nie zranił cię?
Nie czekając na moją odpowiedz, krzyknęła mi nad głową.
 Perry, co, na litość boską, w ciebie wstąpiło?!
 Och, mamo  powiedział beznadziejnie i rozpłakał się.
 Sally, on jest naćpany  powiedziałam z trudem.
Odsunęła mnie od siebie i obejrzała, czy nie mam jakichś obrażeń. Odetchnęła z
wyrazną ulgą, gdy nie znalazła śladów krwi. Zobaczyła, że wciąż trzymam nożyczki i
spojrzała na mnie wstrząśnięta.
 Chyba nie chciałaś mu zrobić krzywdy?  spytała z niedowierzaniem.
 Sally, tylko matka mogła powiedzieć coś takiego  odparłam.  Zabierz go stąd do
domu.
 Roe, proszę, posłuchaj mnie  błagała Sally. Wciąż byłam przestraszona, ale też
wyraznie skrępowana. Nikt nigdy mnie o nic nie błagał, a Sally robiła to właśnie teraz. 
Posłuchaj, on dziś nie wziął swoich leków. Gdy je bierze, to jest z nim dobrze, naprawdę.
Wiesz, że może przychodzić do pracy i wykonywać swoje obowiązki, nikt się na niego nie
skarżył, prawda? Więc proszę, proszę, nikomu o tym nie mów.
 O czym?  zapytał cichy, męski głos nad moją głową i uświadomiłam sobie, że do
środka niepostrzeżenie wszedł Robin.
Spojrzałam w górę na jego pobrużdżoną twarz i zaciśnięte usta, i tak się ucieszyłam
na jego widok, że byłam bliska płaczu.
 Przyszedłem zajrzeć do ciebie  powiedział.  Pani Allison, chyba poznaliśmy się
na spotkaniu klubu.
 Tak  odpowiedziała Sally. Starała się pozbierać.  Perry! Idziemy!
Podszedł do niej. Mokrą twarz miał pustą i zmęczoną, ramiona obwisłe.
 Chodzmy do domu  powiedziała jego matka.  Musimy porozmawiać o naszej
umowie, o obietnicy, którą mi złożyłeś.
Nie patrząc na mnie ani się nie odzywając, Perry poszedł za matką. Opadłam na
Robina i rozpłakałam się, ciągle trzymając te głupie nożyczki. Wielką dłonią gładził mnie po
włosach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl