[ Pobierz całość w formacie PDF ]
G. . . g. . . g. . . zaczął Wielebny Hipokryt w napadzie oszałamiającej
komunikatywności.
Gra świateł? spróbował odgadnąć stwór. Nie, na pewno nie.
G. . . g. . . g
Głupie ciuszki? Włożyłeś głupie ciuszki? Ejże, jak to zrobiłeś?
G. . . Gdzie ja jestem? wykrztusił w końcu Hipokryt.
Och! warknął rozczarowany stwór głosem o kilka oktaw poniżej puła-
pu słyszalności nietoperzy. Nie stać cię na nic lepszego? Podwinął lśniącą
górną wargę, pokazując, jak bardzo jest zawiedziony poziomem pytania Wieleb-
nego. Zdawało mi się, że to oczywiste! obwieścił triumfalnie, nonszalancko
pokazując szponami styksowe pomieszczenie na szczycie drapacza powłok. Nad
jego głową chłodził się właśnie niewielki kawałek skały.
Cz. . . czy m. . . mógłbym prosić o jakąś wskazówkę, nie. . . nie czuję się
najl. . . zakwilił Hipokryt, gdy zauważył, że stwór ma rogi i pasujący do nich
ogon.
Cóż, zobaczmy. Jesteś co najmniej tysiąc stóp poniżej domu, liczba zębisk
psa przy bramie tego miejsca da się bez reszty podzielić przez trzy i, ach tak, jeśli
wytężysz słuch, powinieneś usłyszeć jęki niezliczonych dusz cierpiących wiecz-
ne, zasłużone katusze.
Szczęka opadła Hipokrytów! na klatkę piersiową.
O tak ciągnął stwór. I, eee, niewykluczone, że nie jesteś już żywy.
Wybacz, ale, no wiesz, takie są wymagania i w ogóle.
Jesteś d. . . d. . . diab. . . wymamrotał Wielebny.
Diabłem? O nie. Co to, to nie. Myślałem, że wszyscy to wiecie. Nie, jestem
wyłącznie twoim pokornym towarzyszem, pomniejszym ogrodowym diabełkiem.
Tak przy okazji, nazywam się Flagit. A co się tyczy numeru ze szczurami. . .
Ale ja jestem sługą bożym, nie powinienem tu się znalezć. Hipokryt
jęknął.
Byłeś poprawił go Flagit. Byłeś sługą bożym. Czas przeszły. W po-
rządku, przyzwyczaisz się. A teraz wyjaśnij numer ze szczurami.
Dlaczego tu jestem?! pisnął Wielebny.
Flagit wzniósł oczy ku niebu.
Musimy przez to przechodzić? Niech będzie. Jaka jest ostatnia rzecz, którą
pamiętasz, nie licząc szczurów?
Wielebny Hipokryt przymknął oczy i zagłębił się we wspomnieniach.
22
Cóż. . . no, całe życie przemknęło mi przed oczami. . . zaczął.
Nie, nie syknął z irytacją Flagit. Wcześniej. No dalej, zastanów się.
Hipokryt zacisnął oczy i skoncentrował się.
No, wyraziłem coś w rodzaju życzenia, chciałem móc przyzywać wiernych
przyznał, spoglądając na swoje stopy. Albo raczej, ściśle mówiąc, swoje byłe
stopy.
Sądzę, że pamiętasz, co dokładnie powiedziałeś zasugerował Flagit.
A powiedziałeś Och, ileż bym dał, żeby móc zrobić to samo z ludzmi! , więc ja
na to Co dokładnie byś dał? , a ty wtedy. . .
To znaczy, że ja. . . ? wychrypiał Hipokryt. W jego oczach pojawił się
wyraz najczystszego przerażenia, zaczynał rozumieć, że czeka go jałowa, roz-
paczliwa przyszłość.
Nie, nie. Powiedziałeś chyba: Absolutnie cokolwiek! przyszedł mu
z pomocą Flagit. Powtórzyłeś to trzy razy z rzędu, tak więc sruuuu!
i jesteś tutaj.
Porwałeś mnie? wyszeptał Hipokryt, drżąc ze strachu przed odpowie-
dzią.
No co ty. Nie wygłupiaj się. . .
Wielebny odetchnął z ulgą. A więc nie został porwany! Wokół zatrzaśniętych
na głucho drzwi sromotnej porażki błysnęła poświata nadziei.
Zawarliśmy układ! zakończył radośnie Flagit. Drzwi znów zatrzasnęły
się z hukiem. Wiążącą umowę poświadczoną przeze mnie. Takie rzeczy zda-
rzają się, sam wiesz: a to ktoś chciałby nieco lepiej grać na skrzypcach, a to znów
ktoś maluje sobie portret i upycha go na strychu, żeby się nigdy nie zestarzeć. . .
I to wszystko dlatego, że chciałem mieć wiernych? Hipokryt parsknął.
Pogłębiły się zmarszczki na jego czole.
Ano. To przez nich tu jesteś odparł Flagit i dla podkreślenia puenty
pokazał większość kłów.
Ilu?
Hę?
Ilu mam tych wiernych?
Ojej, nie wiem, poza tym teraz to już nieważne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
G. . . g. . . g. . . zaczął Wielebny Hipokryt w napadzie oszałamiającej
komunikatywności.
Gra świateł? spróbował odgadnąć stwór. Nie, na pewno nie.
G. . . g. . . g
Głupie ciuszki? Włożyłeś głupie ciuszki? Ejże, jak to zrobiłeś?
G. . . Gdzie ja jestem? wykrztusił w końcu Hipokryt.
Och! warknął rozczarowany stwór głosem o kilka oktaw poniżej puła-
pu słyszalności nietoperzy. Nie stać cię na nic lepszego? Podwinął lśniącą
górną wargę, pokazując, jak bardzo jest zawiedziony poziomem pytania Wieleb-
nego. Zdawało mi się, że to oczywiste! obwieścił triumfalnie, nonszalancko
pokazując szponami styksowe pomieszczenie na szczycie drapacza powłok. Nad
jego głową chłodził się właśnie niewielki kawałek skały.
Cz. . . czy m. . . mógłbym prosić o jakąś wskazówkę, nie. . . nie czuję się
najl. . . zakwilił Hipokryt, gdy zauważył, że stwór ma rogi i pasujący do nich
ogon.
Cóż, zobaczmy. Jesteś co najmniej tysiąc stóp poniżej domu, liczba zębisk
psa przy bramie tego miejsca da się bez reszty podzielić przez trzy i, ach tak, jeśli
wytężysz słuch, powinieneś usłyszeć jęki niezliczonych dusz cierpiących wiecz-
ne, zasłużone katusze.
Szczęka opadła Hipokrytów! na klatkę piersiową.
O tak ciągnął stwór. I, eee, niewykluczone, że nie jesteś już żywy.
Wybacz, ale, no wiesz, takie są wymagania i w ogóle.
Jesteś d. . . d. . . diab. . . wymamrotał Wielebny.
Diabłem? O nie. Co to, to nie. Myślałem, że wszyscy to wiecie. Nie, jestem
wyłącznie twoim pokornym towarzyszem, pomniejszym ogrodowym diabełkiem.
Tak przy okazji, nazywam się Flagit. A co się tyczy numeru ze szczurami. . .
Ale ja jestem sługą bożym, nie powinienem tu się znalezć. Hipokryt
jęknął.
Byłeś poprawił go Flagit. Byłeś sługą bożym. Czas przeszły. W po-
rządku, przyzwyczaisz się. A teraz wyjaśnij numer ze szczurami.
Dlaczego tu jestem?! pisnął Wielebny.
Flagit wzniósł oczy ku niebu.
Musimy przez to przechodzić? Niech będzie. Jaka jest ostatnia rzecz, którą
pamiętasz, nie licząc szczurów?
Wielebny Hipokryt przymknął oczy i zagłębił się we wspomnieniach.
22
Cóż. . . no, całe życie przemknęło mi przed oczami. . . zaczął.
Nie, nie syknął z irytacją Flagit. Wcześniej. No dalej, zastanów się.
Hipokryt zacisnął oczy i skoncentrował się.
No, wyraziłem coś w rodzaju życzenia, chciałem móc przyzywać wiernych
przyznał, spoglądając na swoje stopy. Albo raczej, ściśle mówiąc, swoje byłe
stopy.
Sądzę, że pamiętasz, co dokładnie powiedziałeś zasugerował Flagit.
A powiedziałeś Och, ileż bym dał, żeby móc zrobić to samo z ludzmi! , więc ja
na to Co dokładnie byś dał? , a ty wtedy. . .
To znaczy, że ja. . . ? wychrypiał Hipokryt. W jego oczach pojawił się
wyraz najczystszego przerażenia, zaczynał rozumieć, że czeka go jałowa, roz-
paczliwa przyszłość.
Nie, nie. Powiedziałeś chyba: Absolutnie cokolwiek! przyszedł mu
z pomocą Flagit. Powtórzyłeś to trzy razy z rzędu, tak więc sruuuu!
i jesteś tutaj.
Porwałeś mnie? wyszeptał Hipokryt, drżąc ze strachu przed odpowie-
dzią.
No co ty. Nie wygłupiaj się. . .
Wielebny odetchnął z ulgą. A więc nie został porwany! Wokół zatrzaśniętych
na głucho drzwi sromotnej porażki błysnęła poświata nadziei.
Zawarliśmy układ! zakończył radośnie Flagit. Drzwi znów zatrzasnęły
się z hukiem. Wiążącą umowę poświadczoną przeze mnie. Takie rzeczy zda-
rzają się, sam wiesz: a to ktoś chciałby nieco lepiej grać na skrzypcach, a to znów
ktoś maluje sobie portret i upycha go na strychu, żeby się nigdy nie zestarzeć. . .
I to wszystko dlatego, że chciałem mieć wiernych? Hipokryt parsknął.
Pogłębiły się zmarszczki na jego czole.
Ano. To przez nich tu jesteś odparł Flagit i dla podkreślenia puenty
pokazał większość kłów.
Ilu?
Hę?
Ilu mam tych wiernych?
Ojej, nie wiem, poza tym teraz to już nieważne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]