[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 zachwycał się pan Stanford, nie spuszczając z niej
oczu.  Nadzwyczajne!
Skandaliczne zaloty 163
Robert chrząknął głośno.
 Zabieram Hannę do ,,Guntera  . Masz ochotę się
dołączyć, Stanford?
 Z rozkoszą, z rozkoszą...
 W takim razie poczekamy na ciebie w powozie.
 Dziękuję, sprawię się w kilka minut  rzucił
zachwycony pan Stanford i zniknął między regałami.
 Hanno? Nie jesteś niezadowolona, że go zaprosi-
łem?  spytał Robert, kiedy wyszli na ulicę.  Bałem się,
że przez pół godziny będzie zawracał ci głowę, a w ta-
kim miejscu jak ,,Hatchard  nic nie ujdzie uwagi
innych. Potem cały Londyn będzie o tym plotkował.
 Ależ skądże, Robercie! Nie mam żadnych obiekcji
 uspakajała go leciutko zarumieniona Hanna.  Dobrze,
że go zaprosiłeś. To naprawdę sympatyczny młodzieniec.
 Sądzisz, że on jest taki młody?
 Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Jest otwar-
ty, spontaniczny i taki beztroski, a to zwykle łączy się
z młodością. Ty wiesz, Robercie, że Alice jest mu...
bardzo przychylna?
 Domyśliłem się, wtedy, z waszej rozmowy. I dla-
tego głośno powiedziałem, że James jest już zajęty.
 Powiedziałeś to dlatego, aby Alice nie robiła sobie
nadziei? I żeby wiedziała, że nie jestem jej rywalką?
Robert spojrzał na nią z rozbawieniem.
 Sądzisz, że jestem aż tak szlachetny?
 A tak, tak właśnie sądzę.
 Przeceniasz mnie  mruknął Robert, pomagając
jej wsiąść do powozu.  Ja przede wszystkim chcę
ciebie oszczędzić przed tą zapaloną głową.
164 Gail Whitiker
 Mnie? Chyba nie spodziewasz się, Robercie, że
okażę panu Stanfordowi coś więcej niż zwykłą uprzej-
mość.
 Wszystko się może zdarzyć. Alice miała rację, że
on na ciebie zagiął parol. A ty... nie masz ochoty poznać
go bliżej?
 Robercie!
Czuła się rozżalona. Ogromnie. Tym bardziej, że to
on właśnie zadał to pytanie.
 Ja w ogóle nie jestem skłonna poznawać jakiego-
kolwiek dżentelmena bliżej  powiedziała z goryczą.
 Zapominasz, Robercie, że bawimy się w maskaradę.
Wszyscy myślą, że jestem córką zmarłej wicehrabiny
Winthrop i jej małżonka. A przecież ja mogę być
dzieckiem... byle kogo. Ja... ja jestem nikim, Robercie.
 Ty? Hanno! Jak możesz nawet tak pomyśleć!
Jesteś... sobą, Hanno. Ty...
 Proszę, nie pocieszaj mnie, Robercie. Ja już to
przemyślałam. Mnie nie wolno darzyć względami
żadnego dżentelmena, nie mówiąc już o małżeństwie.
Jakże to tak... Skoro nie potrafię powiedzieć, kim
jestem naprawdę? A tego faktu nie mogłabym, nie
umiałabym zataić... Małżonkowie powinni być wobec
siebie szczerzy i uczciwi, inaczej bowiem ich małżeń-
stwo skazane jest na porażkę.
 Ja tego nie kwestionuję, Hanno. Ale mężczyzna,
kiedy darzy kobietę prawdziwą miłością, potrafi pogo-
dzić się z wieloma trudnościami...
 Ale na pewno nie z tym, że małżonka zataiła
przed nim prawdę.
Skandaliczne zaloty 165
 Prawdę? Przecież ty, Hanno, tej prawdy zupełnie
nie znasz.
 Toteż muszę ją poznać, lordzie Winthrop.
Wbrew swemu postanowieniu Hanna czuła do pana
Stanforda coraz większą sympatię, zaczynała też rozu-
mieć, dlaczego kuzynka zadurzyła się w tym właśnie
dżentelmenie. Był szarmancki, uroczo pogodny i posia-
dał rzadką zaletę, nadzwyczaj pokrzepiającą innych,
mianowicie potrafił się śmiać z samego siebie. No i usta
mu się nie zmykały.
 Panno Winthrop, muszę wyznać, że jestem panią
oczarowany  mówił bez ogródek, kiedy siedzieli
u ,,Guntera  przy herbacie i ciastkach.  I muszę
wyznać również, że porządnie zrugałem mego przyja-
ciela Winthropa za to, że nie zachęcał pani wcześniej do
przyjazdu do Londynu. To po prostu niewybaczalne!
 Proszę nie ganić za to Roberta  tłumaczyła
Hanna.  To ja sama zwlekałam z wyjazdem.
 A widzisz, przyjacielu?  śmiał się Robert.  Nie
wszystkie damy tęsknią za rozkoszami miejskiego
życia.
 Rozumiem, panna Winthrop kocha ciszę wiej-
skiego ustronia. Ale miasto ma też swoje zalety. Wiem,
że pani nie znasz jeszcze dobrze Londynu, i mam
prośbę... Czy dałabyś się namówić na przejażdżkę po
parku? Może jutro po południu? Zajęłoby to godzinę,
najwyżej dwie... Byłbym zaszczycony, a pani miałabyś
sposobność przyjrzeć się londyńskiej socjecie.
Uśmiech na twarzy Hanny nieco przygasł.
166 Gail Whitiker
 Jutro?  powtórzyła, spoglądając mimo woli na
Roberta.
 Jutro nie ma mowy  zareagował natychmiast.
 Obiecałem już Hannie i Alice, że jutro zabieram je na
przejażdżkę. Ale jeśli masz ochotę, możesz do nas
dołączyć. Wezmiemy lando.
Pan Stanford nie potrafił ukryć rozczarowania.
 Czyli... jedziecie we trójkę?
 Ale będzie nam niezmiernie miło, jeśli pan wybie-
rzesz się z nami  powiedziała słodkim głosem Hanna,
kładąc mu delikatnie dłoń na ramieniu.  Robert już
wcześniej o tym pomyślał, wiedząc, jak tęsknię za
wsią, za przejażdżką wśród zielonych drzew. I napraw-
dę, sprawisz pan nam wielką przyjemność swoim
towarzystwem.
Pan Stanford, z miną smętną, jako że szansa na słodkie
sam na sam z powabną panną Winthrop umknęła mu
sprzed nosa, zdawał się jednak rozważać propozycję.
 Dziękuję, panno Winthrop, za słowa zachęty
 odparł po chwili.  Prośbie z ust damy tak uroczej nie
oparłby się nawet mężczyzna o wiele silniejszy ode
mnie. Z przyjemnością dołączę do państwa. Jeszcze raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl