[ Pobierz całość w formacie PDF ]
witrynach.
Mercey zastanawiał się, jak to wyglądało w oczach towarzystwa ubezpieczeniowego. A
mo\e o niczym nie wiedzieli?
Zbli\ył się Jo. Za nim dolna część wystawy sklepu była całkowicie zało\ona meblami
ustawionymi tam przez Jo, Gerarda i Germaina. Wykonano dokładnie jego polecenia.
Jeszcze nie szepnÄ…Å‚ Mercey.
Nie.
Wracaj tam.
Dobrze.
Mercey oparł się o drzwi cię\arówki i nasunął daszek czapki na oczy, chroniąc je przed
słońcem. Machinalnie dotknął długiej metalowej skrzyni na narzędzia umieszczonej na
błotniku cię\arówki. Była rozpalona. Zawierała składany pistolet maszynowy i cztery
magazynki z nabojami. ByÅ‚ to jeden z pistoletów dostarczonych im kiedyÅ› przez René
Estebeteguya. Przywiezli je z sobÄ… do Pary\a.
Le\ał w zasięgu ręki, tak \e w razie potrzeby nietrudno byłoby się nim posłu\yć. Poza
tym ka\dy z jego towarzyszy miał pod roboczym kombinezonem zwykły pistolet.
Odwrócił się i spojrzał na Christiana, który ciągle męczył się nad młotem
pneumatycznym. Pot spływał mu po oczach, a jego twarz, chorobliwie blada po długim
pobycie w więzieniu, powoli czerwieniała pod wpływem słońca. Mercey uśmiechnął się.
Tylko jeden z nich, Christian, mógł znieść tak długo podobny trud. Oczywiście, w sensie
wysiłku fizycznego. Przecie\ \aden z nich nigdy nie pracował fizycznie...
W szafie było niesłychanie gorąco. Robert Barrades otarł czoło, przeklinając w duchu ten
ostatni kawałek, który nie chciał ustąpić.
Zaraz jak tylko usłyszał, \e Christian wprawił w ruch sprę\arkę i młot pneumatyczny,
zapalił palnik. Jeszcze raz spojrzał na manometr butli z acetylenem i wyregulował płomień
palnika. Potem zabrał się za metalową \aluzję.
Ogromnie się cieszył. Nareszcie go potrzebowano. Pierwszy raz od czasu ucieczki z
wiÄ™zienia w Bordeaux. A przecie\ to on i jego brat René wpadli na pomysÅ‚ ucieczki! Gdyby
nie oni, gdzie by teraz byli ci pary\anie? W mamrze, oczywiście!
Do diabła!
Co jest z tÄ… cholernÄ… \aluzjÄ…?
Przecie\ dotąd wszystko szło dobrze.
Popchnął zasuwane drzwi szafy, zaczerpnął świe\ego powietrza i poprawił okulary
ochronne.
Pochylił się i kolba pistoletu wpiła mu się mocno w brzuch.
Cholerna spluwa! zaklął przez zęby.
Przesunął okulary na czoło i przytknął twarz do szpary między szafą a drzwiami sklepu,
przez którą wpadła smuga światła.
Powietrze ochłodziło trochę jego rozpalona twarz.
Odetchnął głęboko. To nie jest odpowiednia chwila, \eby się poddawać. Czas naglił.
Spojrzał na zegarek. Pierwsza siedemnaście.
Psiakrew! rozezlił się. Zostało tylko osiem minut, a tyle jeszcze jest do zrobienia!
Zsunął okulary na czoło i zmniejszył płomień palnika. Trzeba jak najszybciej rozwalić tę
\aluzję! Zabrał się za nią z pasją i wreszcie jego wysiłek został uwieńczony powodzeniem.
Zgasił pospiesznie płomyk, odrzucił palnik za butlę z acetylenem i sięgnął po młotek.
Starannie odbił młotkiem wystające ułamki prętów i z całej siły pchnął środkową część
\aluzji. Wycięty przed chwilą fragment \aluzji opadł do tyłu i oparł się o drzwi sklepu.
Barrades poprawił rękawice i wahadłowym ruchem przyciągnął go do przodu. Przesunął go
za siebie i oparł o tylną ścianę szafy. Odetchnął z ulgą, podniósł odrzucony przedtem młotek i
wsunął go między kolana. Wyjął rolkę scotchu i przykleił dwa paski taśmy na krzy\ na szybie
drzwi do sklepu. Uderzeniem młotka w miejsce skrzy\owania pasków stłukł szybę, zebrał
odłamki szkła, zsunął je w głąb szafy i z młotkiem w ręku wszedł do sklepu.
Spojrzał nerwowo na zegarek. Jeszcze trzy minuty. Zdjął szybko okulary ochronne, lewą
ręką przyciągnął z pleców jeden z trzech zawieszonych na szyi woreczków. Skoczył do
najbli\szej witryny, zgarnął do worka zegarki i bi\uterię, tak samo z dwóch pozostałych
wystaw. Potem pobiegł do gablot i stłukł kolejno pokrywające je szkło. Odrzucił młotek,
przesunął na plecy napełniony woreczek i ściągnął na piersi drugi, pusty. Zgarnął do niego
obu rękami zegarki, klipsy, pierścionki, bransolety, naszyjniki, wisiorki...
W sumie napełnił trzy woreczki.
Gdy kończył, wiszący na ścianie zegar wybił pierwszą trzydzieści. Nie zwracając uwagi
na kilka klejnotów, które jeszcze zostały w gablotach, podbiegł do wyjścia, wszedł do szafy i
zastukał szybko w tylną ściankę zamykając jednocześnie drzwi szafy.
Jo Lahaye czekał tylko na ten sygnał.
Podniósł rękę, dając znak Gerardowi i Germainowi Lesaigneurom, którzy zaczęli
odciągać szafę od sklepu, podczas gdy Sancy popychał w jej miejsce drugą, postawioną obok
i bardzo podobną do tamtej szafę, aby zasłonić ziejący otwór w szybie.
Potem wszyscy czterej podnieśli szafę, w której siedział Robert Barrades i wstawili ją do
cię\arówki. Mercey ju\ zdą\ył schować skrzynię z pistoletem maszynowym i zapuścił silnik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
witrynach.
Mercey zastanawiał się, jak to wyglądało w oczach towarzystwa ubezpieczeniowego. A
mo\e o niczym nie wiedzieli?
Zbli\ył się Jo. Za nim dolna część wystawy sklepu była całkowicie zało\ona meblami
ustawionymi tam przez Jo, Gerarda i Germaina. Wykonano dokładnie jego polecenia.
Jeszcze nie szepnÄ…Å‚ Mercey.
Nie.
Wracaj tam.
Dobrze.
Mercey oparł się o drzwi cię\arówki i nasunął daszek czapki na oczy, chroniąc je przed
słońcem. Machinalnie dotknął długiej metalowej skrzyni na narzędzia umieszczonej na
błotniku cię\arówki. Była rozpalona. Zawierała składany pistolet maszynowy i cztery
magazynki z nabojami. ByÅ‚ to jeden z pistoletów dostarczonych im kiedyÅ› przez René
Estebeteguya. Przywiezli je z sobÄ… do Pary\a.
Le\ał w zasięgu ręki, tak \e w razie potrzeby nietrudno byłoby się nim posłu\yć. Poza
tym ka\dy z jego towarzyszy miał pod roboczym kombinezonem zwykły pistolet.
Odwrócił się i spojrzał na Christiana, który ciągle męczył się nad młotem
pneumatycznym. Pot spływał mu po oczach, a jego twarz, chorobliwie blada po długim
pobycie w więzieniu, powoli czerwieniała pod wpływem słońca. Mercey uśmiechnął się.
Tylko jeden z nich, Christian, mógł znieść tak długo podobny trud. Oczywiście, w sensie
wysiłku fizycznego. Przecie\ \aden z nich nigdy nie pracował fizycznie...
W szafie było niesłychanie gorąco. Robert Barrades otarł czoło, przeklinając w duchu ten
ostatni kawałek, który nie chciał ustąpić.
Zaraz jak tylko usłyszał, \e Christian wprawił w ruch sprę\arkę i młot pneumatyczny,
zapalił palnik. Jeszcze raz spojrzał na manometr butli z acetylenem i wyregulował płomień
palnika. Potem zabrał się za metalową \aluzję.
Ogromnie się cieszył. Nareszcie go potrzebowano. Pierwszy raz od czasu ucieczki z
wiÄ™zienia w Bordeaux. A przecie\ to on i jego brat René wpadli na pomysÅ‚ ucieczki! Gdyby
nie oni, gdzie by teraz byli ci pary\anie? W mamrze, oczywiście!
Do diabła!
Co jest z tÄ… cholernÄ… \aluzjÄ…?
Przecie\ dotąd wszystko szło dobrze.
Popchnął zasuwane drzwi szafy, zaczerpnął świe\ego powietrza i poprawił okulary
ochronne.
Pochylił się i kolba pistoletu wpiła mu się mocno w brzuch.
Cholerna spluwa! zaklął przez zęby.
Przesunął okulary na czoło i przytknął twarz do szpary między szafą a drzwiami sklepu,
przez którą wpadła smuga światła.
Powietrze ochłodziło trochę jego rozpalona twarz.
Odetchnął głęboko. To nie jest odpowiednia chwila, \eby się poddawać. Czas naglił.
Spojrzał na zegarek. Pierwsza siedemnaście.
Psiakrew! rozezlił się. Zostało tylko osiem minut, a tyle jeszcze jest do zrobienia!
Zsunął okulary na czoło i zmniejszył płomień palnika. Trzeba jak najszybciej rozwalić tę
\aluzję! Zabrał się za nią z pasją i wreszcie jego wysiłek został uwieńczony powodzeniem.
Zgasił pospiesznie płomyk, odrzucił palnik za butlę z acetylenem i sięgnął po młotek.
Starannie odbił młotkiem wystające ułamki prętów i z całej siły pchnął środkową część
\aluzji. Wycięty przed chwilą fragment \aluzji opadł do tyłu i oparł się o drzwi sklepu.
Barrades poprawił rękawice i wahadłowym ruchem przyciągnął go do przodu. Przesunął go
za siebie i oparł o tylną ścianę szafy. Odetchnął z ulgą, podniósł odrzucony przedtem młotek i
wsunął go między kolana. Wyjął rolkę scotchu i przykleił dwa paski taśmy na krzy\ na szybie
drzwi do sklepu. Uderzeniem młotka w miejsce skrzy\owania pasków stłukł szybę, zebrał
odłamki szkła, zsunął je w głąb szafy i z młotkiem w ręku wszedł do sklepu.
Spojrzał nerwowo na zegarek. Jeszcze trzy minuty. Zdjął szybko okulary ochronne, lewą
ręką przyciągnął z pleców jeden z trzech zawieszonych na szyi woreczków. Skoczył do
najbli\szej witryny, zgarnął do worka zegarki i bi\uterię, tak samo z dwóch pozostałych
wystaw. Potem pobiegł do gablot i stłukł kolejno pokrywające je szkło. Odrzucił młotek,
przesunął na plecy napełniony woreczek i ściągnął na piersi drugi, pusty. Zgarnął do niego
obu rękami zegarki, klipsy, pierścionki, bransolety, naszyjniki, wisiorki...
W sumie napełnił trzy woreczki.
Gdy kończył, wiszący na ścianie zegar wybił pierwszą trzydzieści. Nie zwracając uwagi
na kilka klejnotów, które jeszcze zostały w gablotach, podbiegł do wyjścia, wszedł do szafy i
zastukał szybko w tylną ściankę zamykając jednocześnie drzwi szafy.
Jo Lahaye czekał tylko na ten sygnał.
Podniósł rękę, dając znak Gerardowi i Germainowi Lesaigneurom, którzy zaczęli
odciągać szafę od sklepu, podczas gdy Sancy popychał w jej miejsce drugą, postawioną obok
i bardzo podobną do tamtej szafę, aby zasłonić ziejący otwór w szybie.
Potem wszyscy czterej podnieśli szafę, w której siedział Robert Barrades i wstawili ją do
cię\arówki. Mercey ju\ zdą\ył schować skrzynię z pistoletem maszynowym i zapuścił silnik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]