[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strachu.
- Czy jest wielki? - odparł Delfin. - Żebyś go sobie mógł wyobrazić, powiem ci, że jest
większy od pięciopiętrowej kamienicy, a paszczę ma tak szeroką i przepaścistą, że mógłby
wygodnie wjechać w nią cały pociąg wraz z rozpaloną maszyną.
- O matko! - krzyknął przerażony pajac i, odziawszy się w największym pośpiechu,
zwrócił się do Delfina i rzekł: - - Do widzenia, przepraszam za kłopot i stokrotnie dziękuję za
uprzejmość!
Powiedziawszy to, skierował kroki na dróżkę i ruszył nią szybko, tak szybko, że
można to było niemal nazwać biegiem. Za każdym najlżejszym szmerem natychmiast się
odwracał w obawie, czy go nie ściga ów straszliwy rekin, ogromny jak pięciopiętrowa
kamienica, i to jeszcze z całym pociągiem w pysku. W pół godziny dotarł do miasteczka
zwanego Krainą Pracowitych Pszczół. Ulice roiły się od ludzi, którzy biegli tu i tam,
ogromnie zajęci; wszyscy pracowali, wszyscy mieli coś do zrobienia. Nawet ze świeczką nie
znalazłbyś tam próżniaka czy też włóczęgi.
- Rozumiem - powiedział od razu ten leniwiec Pinokio - ta kraina nie dla mnie! Nie
jestem stworzony do pracy!
Tymczasem głód doskwierał mu bardzo, ponieważ od dwudziestu czterech godzin nic
nie jadł, nawet tej odrobiny wyki.
- Co tu począć?
Pozostały mu tylko dwa sposoby na to, aby zaspokoić głód: albo poprosić o jakąś
pracę, albo żebrać o grosz lub kawałek chleba. Żebrać wstydził się, gdyż ojciec pouczał go
zawsze, że o jałmużnę mogą prosić tylko ludzie starzy i chorzy. Prawdziwymi biednymi na
tym świecie, tymi, co zasługują na wsparcie i litość, są tylko ci, którzy czy to z powodu
podeszłego wieku, czy też choroby nie mogą już zarobić na chleb pracą własnych rąk.
Wszyscy inni mają obowiązek pracować, a jeżeli nie chcą pracować i cierpią głód, tym gorzej
dla nich.
W tej właśnie chwili przechodził ulicą jakiś człowiek spocony i zadyszany, gdyż sam
jeden ciągnął z trudem dwa wózki naładowane węglem.
Pinokio wyczytawszy z jego twarzy, że to musi być zacny człowiek, podszedł do
niego i, spuszczając oczy, szepnął:
- Może dacie mi z litości choć jednego solda, bo czuję, że umieram z głodu.
- Nie tylko jednego solda - odpowiedział węglarz - chętnie dam ci nawet cztery, pod
warunkiem, że mi pomożesz zaciągnąć do domu te dwa wózki z węglem.
- Bardzo się dziwię! - odpowiedział pajac niemal obrażony. - Trzeba wam wiedzieć,
że nigdy nie byłem zwierzęciem pociągowym, że nigdy nie pchałem wózka!
- Tym lepiej dla ciebie! - odparł węglarz. - Wobec tego, mój chłopcze, jeżeli naprawdę
umierasz z głodu, to zjedz sobie ze dwie piękne kromeczki własnej pychy i uważaj, żebyś nie
dostał niestrawności.
Po kilku minutach przechodził ulicą murarz niosąc na ramieniu wiadro z wapnem.
- Zacny człowieku, nie moglibyście ulitować się i dać solda biednemu chłopcu, który
aż ziewa z głodu?
- Bardzo chętnie. Chodź nosić ze mną wapno - rzekł murarz - a zamiast jednego solda,
dam ci pięć.
- Ale wapno jest ciężkie - odparł Pinokio - a ja nie chcę się męczyć.
- Jeżeli nie chcesz się męczyć, mój chłopcze, to baw się ziewaniem i niech ci wyjdzie
na zdrowie.
W niespełna pół godziny przeszło tak ze dwadzieścia innych osób, a wszystkie na
prośbę o jałmużnę odpowiadały pajacowi:
- Nie wstydzisz się? Zamiast włóczyć się po ulicach, poszukaj sobie raczej jakiejś
pracy i naucz się zarabiać na chleb!
Na koniec ukazała się na drodze jakaś poczciwa kobiecina, która niosła dwie konewki
wody.
- Pozwolicie mi, zacna gosposiu, wypić łyk wody z waszej konewki? - zapytał
Pinokio, którego paliło pragnienie.
- Ależ tak, napij się, mój chłopcze! - odpowiedziała kobieta stawiając konewki na
ziemi.
Kiedy już napoił się wodą jak gąbka, Pinokio mruknął półgłosem, ocierając sobie usta:
- Pragnienie już zaspokoiłem! Gdybym jeszcze mógł zaspokoić głód!
Słysząc te słowa, zacna kobiecina od razu dodała:
- Jeżeli mi pomożesz zanieść do domu jedną konewkę wody, dam ci duży kawałek
chleba.
56
Pinokio spojrzał na konewkę, ale nie odrzekł ani tak, ani nie.
- A do tego chleba dostaniesz jeszcze kalafior zaprawiony oliwą i octem - dorzuciła
kobiecina.
Pinokio znowu spojrzał na konewkę, ale nie odpowiedział ani tak, ani nie.
- A na deser dostaniesz cukierki z likierem. Pokusom tych ostatnich łakoci nie mógł
się już Pinokio oprzeć i, zdecydowawszy się, rzekł:
- Co mam robić? Zaniosę wam konewkę do domu! Konewka była bardzo ciężka, a
pajac, nie mając dość sił, ażeby ją unieść w rękach, musiał ją nieść na głowie.
Gdy przybyli do domu, dobra kobiecina posadziła Pinokia przy nakrytym stoliczku i
postawiła przed nim kawał chleba, talerz z kalafiorem w oliwie i słodycze. Pinokio nie jadł,
ale pożerał. Żołądek jego wydawał się pustą izbą, nie zamieszkaną od pięciu miesięcy.
Uspokoiwszy z wolna okropnie dokuczliwy głód Pinokio podniósł głowę, żeby
podziękować swojej dobrodziejce, ale zanim jeszcze zdołał dobrze jej się przyjrzeć, wydał ze
zdziwienia przeciągły okrzyk „oooch” ... i jak zaczarowany znieruchomiał z szeroko
otwartymi oczami, z widelcem w podniesionej ręce i z ustami pełnymi chleba i kalafiora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl