[ Pobierz całość w formacie PDF ]
schodach do damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.
ByÅ‚am naprawdÄ™ zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmére.
Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie
zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie -
NAPRAWD pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja
chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były
bilety na bal.
Ale coÅ› prawie tak samo fajnego.
MICHAEL
Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. -
Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem:Własność
Michaela Moscovitza, ale coÅ› naprawdÄ™, naprawdÄ™ prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy
wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger.
Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, US Weekly mogło sobie zrobić
tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUAY
POCAAUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz
pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów
jungowskiego drzewa samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś
wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.
Piątek, 2 maja, północ,
poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny.
Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny
ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no
cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie
kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael
napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku
piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję
sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani
zwyczajnÄ… rodzinÄ™, ani zwyczajne urodziny.
OczywiÅ›cie, te urodziny mogÅ‚y siÄ™ okazać wyjÄ…tkiem, gdyby nie Grandmére.
Grandmére i Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie
obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEZLI
DZIEWCZYNA NIE GOLI SI POD PACHAMI. Czy to wam może coÅ› MÓWI o Francji?
Na litość boską, oni tam jedzą ZLIMAKI. ZLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach
mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko
przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.
Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego
PSA na MOJ KOLACJ URODZINOW.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie
sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z
Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do
rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno -
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmére.
Gdybym to J i musiaÅ‚a mieszkać z Grandmére, też bym sobie TOTALNIE wylizaÅ‚a wÅ‚osy
do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest %7łADNYM
powodem, żeby Grandmére zabieraÅ‚a go na MOJ KOLACJ URODZINOW. W torbie od
Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.
Bo co siÄ™ staÅ‚o, kiedy wyszÅ‚am do Å‚azienki? Och, Rommel uciekÅ‚ Grandmére z torby. I
zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę
Grandmére nie postÄ…piÅ‚by tak samo? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
schodach do damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.
ByÅ‚am naprawdÄ™ zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmére.
Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie
zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie -
NAPRAWD pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja
chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były
bilety na bal.
Ale coÅ› prawie tak samo fajnego.
MICHAEL
Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. -
Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem:Własność
Michaela Moscovitza, ale coÅ› naprawdÄ™, naprawdÄ™ prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy
wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger.
Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, US Weekly mogło sobie zrobić
tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUAY
POCAAUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz
pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów
jungowskiego drzewa samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś
wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.
Piątek, 2 maja, północ,
poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny.
Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny
ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no
cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie
kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael
napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku
piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję
sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani
zwyczajnÄ… rodzinÄ™, ani zwyczajne urodziny.
OczywiÅ›cie, te urodziny mogÅ‚y siÄ™ okazać wyjÄ…tkiem, gdyby nie Grandmére.
Grandmére i Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie
obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEZLI
DZIEWCZYNA NIE GOLI SI POD PACHAMI. Czy to wam może coÅ› MÓWI o Francji?
Na litość boską, oni tam jedzą ZLIMAKI. ZLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach
mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko
przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.
Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego
PSA na MOJ KOLACJ URODZINOW.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie
sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z
Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do
rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno -
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmére.
Gdybym to J i musiaÅ‚a mieszkać z Grandmére, też bym sobie TOTALNIE wylizaÅ‚a wÅ‚osy
do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest %7łADNYM
powodem, żeby Grandmére zabieraÅ‚a go na MOJ KOLACJ URODZINOW. W torbie od
Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.
Bo co siÄ™ staÅ‚o, kiedy wyszÅ‚am do Å‚azienki? Och, Rommel uciekÅ‚ Grandmére z torby. I
zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę
Grandmére nie postÄ…piÅ‚by tak samo? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]