[ Pobierz całość w formacie PDF ]
radością. I wiem, że Leonard musi być zachwycony.
- Chciał już zrezygnować. - Atena roześmiała się. Taka jestem zadowolona, że
tego nie zrobił - powiedziała półgłosem.
- Ja też, mamo - odpowiedziała echem Karin. Nie było w jej głosie wielkiego
entuzjazmu. Czy matka to zauważyła?
Po odłożeniu słuchawki Karin długo jeszcze zastanawiała się nad słowami
matki. Najwyrazniej niezależność też miała swoje wady. Trzeba będzie jeszcze to
przemyśleć.
Ale czyż nie czuła dokładnie tego samego w stosunku do własnego życia? %7łe
niezależność miewała zbyt wysoką cenę?
A wszystko to z powodu Rowana. To on był przyczyną jej frustracji.
Ach, do licha. Wszystko musiało wydarzyć się w tym samym momencie. Kiedy
doszła do wniosku, że Rowan jest najbardziej nietykalnym człowiekiem na ziemi, tenże
roztoczył przed nią swoje wdzięki i rozpalił ją do białości. Wiedziała, że go pociąga,
ale równocześnie wabił ją ku sobie i odpychał. Kiedy poddawała się pożądaniu,
utrzymywał ją z daleka od siebie. A teraz, choć niby był zadowolony z jej pracy,
cieszył się z przyjazdu Geoffa. Trudno było się w tym połapać.
Spojrzała na deskę kreślarską. Nagle poczuła, że nie jest w stanie dłużej
wysiedzieć w środku. Podeszła do drzwi i spojrzała w kierunku gór. Potrzebowała
spaceru. Długiego spaceru.
W przyczepie nałożyła drugą parę skarpet i naciągnęła wysokie sznurowane
buty. Wzięła ciepły sweter z półki w łazience i założyła na bluzę. Należał kiedyś do jej
ojca i, choć nieco znoszony, dobrze grzał. Objęła się ramionami, czując pod palcami
szorstkość wełny. Jaka szkoda, że nigdy nie dzieliła z ojcem bliskości, jaką czu-ła w
stosunku do Leonarda. Leonard miał w sobie dużo miłości. Ojciec na pewno
pochwaliłby decyzję Ateny co do ożenku z Leonardem.
Schodząc ze schodków, spotkała się twarzą w twarz z Rowanem.
Zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.
- Dokąd idziesz?
- Na spacer.
- Nie za wcześnie? - Jego oczy zwęziły się. - A gdzie dokładnie masz zamiar
iść?
Zatoczyła luk ręką.
- W tamtym kierunku.
- W stronę gór? - zapytał ostro. - Nie ma mowy! Powiedziałem ci już, że to
niebezpieczne. - Wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. - Jadę teraz do
miasteczka. Kiedy wrócę, porozmawiamy.
Nie czekając na odpowiedz, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzewami.
- O nie, panie Marsden - prychnęła Karin, patrząc za oddalającą się figurą. -
Nie będziesz mi mówił, gdzie wolno mi chodzić. W ogóle nie będziesz mi rozkazywać!
-Zatrzasnęła drzwi przyczepy i ruszyła w stronę biura.
Stała u podnóża schodków i kipiąc ze złości patrzyła, jak czerwony jaguar
mknie drogą wzniecając chmurę kurzu. Czy Rowan naprawdę uwierzył w to, że ona
go posłucha? %7łe zostanie w przyczepie jak grzeczne dziecko, podczas gdy on będzie
sobie jezdzić, gdzie chce?
Prędzej szlag ją trafi. Miała dosyć tego szaleńca.
Patrzyła za jaguarem, póki nie zniknął, a potem ruszyła w stronę gór.
Potrzebowała porządnej, długiej przechadzki.
Anula & pona
us
o
l
a
d
an
sc
10
Karin szła szybkim krokiem, póki nie uszła na tyle daleko, że nie było już jej
widać z bazy. Szła jeszcze przez dwadzieścia minut i wtedy dopiero zatrzymała się i
rozejrzała wokół.
Stała na wąskiej ścieżce, nie dalej niż dwadzieścia metrów od nasypu. Z jednej
strony widoczne były strome piaskowce skały; po lewej, za granią, ziała przepaść. Po-
sępne szczyty wznosiły się przed nią, niebieskofioletowe w świetle popołudnia.
Aagodny wietrzyk strzępił chmury.
Ruszyła dalej, pnąc się mozolnie coraz wyżej. Zwężająca się ścieżka biegła
teraz ponad stawem otoczonym turniami. Lustrzana powierzchnia wody odbijała nagi
granit ściany strzelającej ku niebu. Zdawało się, że ma pod sobą księżycowy krater,
który raz ciemniał, raz srebrzył się pod groznym niebem. Zdjęta nabożnym lękiem
Karin zwolniła kroku.
Szła dalej. Droga schodziła teraz w dół, w następną dolinę i zrobiła się
łatwiejsza. Gąbczasty mech kładł się jej pod stopami, mokra trawa owijała wokół
kostek. Zbocze zdobiły złote modrzewie i czerwone głogi. Gdzieś poniżej przerywał
ciszę szmer strumyka. Poczuła ból mięśni nóg i próbowała je rozluznić. Jeszcze tylko
kawałek, a potem zawróci.
Zcieżka rozwidlała się. Po prawej rozciągał się łagodny pejzaż płaskich skał;
poszła w ich stronę. Osunęła się na jeden z głazów i oparła plecami o drugi. Dysząc
ciężko, położyła głowę na kolanach, żeby odpocząć. W głowie wirowały jej myśli,
których nawet wspinaczka niezdołała przegonić. Za dużo pytań pozostawało bez od-
powiedzi.
Położyła dłonie na uszach, by lepiej wsłuchać się w wewnętrzny głos. Dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
radością. I wiem, że Leonard musi być zachwycony.
- Chciał już zrezygnować. - Atena roześmiała się. Taka jestem zadowolona, że
tego nie zrobił - powiedziała półgłosem.
- Ja też, mamo - odpowiedziała echem Karin. Nie było w jej głosie wielkiego
entuzjazmu. Czy matka to zauważyła?
Po odłożeniu słuchawki Karin długo jeszcze zastanawiała się nad słowami
matki. Najwyrazniej niezależność też miała swoje wady. Trzeba będzie jeszcze to
przemyśleć.
Ale czyż nie czuła dokładnie tego samego w stosunku do własnego życia? %7łe
niezależność miewała zbyt wysoką cenę?
A wszystko to z powodu Rowana. To on był przyczyną jej frustracji.
Ach, do licha. Wszystko musiało wydarzyć się w tym samym momencie. Kiedy
doszła do wniosku, że Rowan jest najbardziej nietykalnym człowiekiem na ziemi, tenże
roztoczył przed nią swoje wdzięki i rozpalił ją do białości. Wiedziała, że go pociąga,
ale równocześnie wabił ją ku sobie i odpychał. Kiedy poddawała się pożądaniu,
utrzymywał ją z daleka od siebie. A teraz, choć niby był zadowolony z jej pracy,
cieszył się z przyjazdu Geoffa. Trudno było się w tym połapać.
Spojrzała na deskę kreślarską. Nagle poczuła, że nie jest w stanie dłużej
wysiedzieć w środku. Podeszła do drzwi i spojrzała w kierunku gór. Potrzebowała
spaceru. Długiego spaceru.
W przyczepie nałożyła drugą parę skarpet i naciągnęła wysokie sznurowane
buty. Wzięła ciepły sweter z półki w łazience i założyła na bluzę. Należał kiedyś do jej
ojca i, choć nieco znoszony, dobrze grzał. Objęła się ramionami, czując pod palcami
szorstkość wełny. Jaka szkoda, że nigdy nie dzieliła z ojcem bliskości, jaką czu-ła w
stosunku do Leonarda. Leonard miał w sobie dużo miłości. Ojciec na pewno
pochwaliłby decyzję Ateny co do ożenku z Leonardem.
Schodząc ze schodków, spotkała się twarzą w twarz z Rowanem.
Zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.
- Dokąd idziesz?
- Na spacer.
- Nie za wcześnie? - Jego oczy zwęziły się. - A gdzie dokładnie masz zamiar
iść?
Zatoczyła luk ręką.
- W tamtym kierunku.
- W stronę gór? - zapytał ostro. - Nie ma mowy! Powiedziałem ci już, że to
niebezpieczne. - Wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. - Jadę teraz do
miasteczka. Kiedy wrócę, porozmawiamy.
Nie czekając na odpowiedz, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzewami.
- O nie, panie Marsden - prychnęła Karin, patrząc za oddalającą się figurą. -
Nie będziesz mi mówił, gdzie wolno mi chodzić. W ogóle nie będziesz mi rozkazywać!
-Zatrzasnęła drzwi przyczepy i ruszyła w stronę biura.
Stała u podnóża schodków i kipiąc ze złości patrzyła, jak czerwony jaguar
mknie drogą wzniecając chmurę kurzu. Czy Rowan naprawdę uwierzył w to, że ona
go posłucha? %7łe zostanie w przyczepie jak grzeczne dziecko, podczas gdy on będzie
sobie jezdzić, gdzie chce?
Prędzej szlag ją trafi. Miała dosyć tego szaleńca.
Patrzyła za jaguarem, póki nie zniknął, a potem ruszyła w stronę gór.
Potrzebowała porządnej, długiej przechadzki.
Anula & pona
us
o
l
a
d
an
sc
10
Karin szła szybkim krokiem, póki nie uszła na tyle daleko, że nie było już jej
widać z bazy. Szła jeszcze przez dwadzieścia minut i wtedy dopiero zatrzymała się i
rozejrzała wokół.
Stała na wąskiej ścieżce, nie dalej niż dwadzieścia metrów od nasypu. Z jednej
strony widoczne były strome piaskowce skały; po lewej, za granią, ziała przepaść. Po-
sępne szczyty wznosiły się przed nią, niebieskofioletowe w świetle popołudnia.
Aagodny wietrzyk strzępił chmury.
Ruszyła dalej, pnąc się mozolnie coraz wyżej. Zwężająca się ścieżka biegła
teraz ponad stawem otoczonym turniami. Lustrzana powierzchnia wody odbijała nagi
granit ściany strzelającej ku niebu. Zdawało się, że ma pod sobą księżycowy krater,
który raz ciemniał, raz srebrzył się pod groznym niebem. Zdjęta nabożnym lękiem
Karin zwolniła kroku.
Szła dalej. Droga schodziła teraz w dół, w następną dolinę i zrobiła się
łatwiejsza. Gąbczasty mech kładł się jej pod stopami, mokra trawa owijała wokół
kostek. Zbocze zdobiły złote modrzewie i czerwone głogi. Gdzieś poniżej przerywał
ciszę szmer strumyka. Poczuła ból mięśni nóg i próbowała je rozluznić. Jeszcze tylko
kawałek, a potem zawróci.
Zcieżka rozwidlała się. Po prawej rozciągał się łagodny pejzaż płaskich skał;
poszła w ich stronę. Osunęła się na jeden z głazów i oparła plecami o drugi. Dysząc
ciężko, położyła głowę na kolanach, żeby odpocząć. W głowie wirowały jej myśli,
których nawet wspinaczka niezdołała przegonić. Za dużo pytań pozostawało bez od-
powiedzi.
Położyła dłonie na uszach, by lepiej wsłuchać się w wewnętrzny głos. Dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]