[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W takim razie wiedzą też, że jesteś jego wynalazcą - stwierdził Connor. - Chcę jeszcze
dziś w nocy zabrać ciebie i twoją rodzinę do kryjówki.
Roman zmarszczył brwi.
- Dobrze. Ale najpierw chcę opatrzyć rannych i załatwić sprawę z policją.
- Policją może się zająć Howard. Wyruszamy tak szybko, jak to możliwe - zarządził
Connor. Zwrócił się do Iana. - Ty tu dowodzisz.
- Ale co ze świątecznym balem? - spytała Shanna. Connor wzruszył ramionami.
- To nie jest ważne.
- Oczywiście, że jest - zaprotestowała Shanna. - Będą tu wszyscy. Musimy to zrobić,
Roman.
- Bardziej się martwię o wasze bezpieczeństwo...
- Będziemy bezpieczni - przerwała mu Shanna. - Będą Angus i Emma. Jean-Luc, Zoltan,
Giacomo, wszyscy się zjawią. Trudno o bezpieczniejsze miejsce.
120
Roman wymienił spojrzenia z Connorem.
- Ma rację. Będziemy tu mieć małą armię.
- A poza tym nie zgadzam się, żeby Malkontenci popsuli nam święta - dodała Shanna. -
Jeśli odwołamy bal, będzie wyglądało na to, że się ich boimy.
Connor się zawahał.
- Mogą spróbować infiltrować przyjęcie. I będą chcieli porwać Romana, bo on wie, jak się
robi ten cholerny specyfik.
- To bal kostiumowy - powiedziała Shanna. - Będą mieli problem z rozpoznaniem go. -
Twarz jej pojaśniała. - Już wiem! Mamy sto kostiumów Mikołajów. Wszyscy mężczyzni
mogą włożyć ten sam kostium. To ich zmyli lepiej niż cokolwiek innego.
Roman wyszczerzył zęby.
- Podoba mi się ten pomysł. Sto kostiumów Mikołajów? - zdumiała się Toni. Po co bandzie
wampirów kostiumy Mikołajów? Czy to ma jakiś związek z tym, co Ian nazwał akcją
Tajemniczy Mikołaj? Connor powoli pokiwał głową.
- To jest tak szalony pomysł, że może wypalić. Ale dzisiaj i tak stąd znikamy. Wrócimy we
wtorek, na bal.
- Zgoda. - Roman był w połowie drogi do sali operacyjnej, kiedy Dougal otworzył drzwi
poczekalni.
- Roman, policja przyjechała.
- Howard się tym zajmie - zdecydował Connor. - Gdzie on jest?
- Laszlo bandażował mu nogę. - Roman zajrzał do sali. - Howard, skończyliście? Policja
już jest.
- Idę. - Howard przekuśtykał przez poczekalnię i dołączył do Dougala w korytarzu.
Roman przebiegł spojrzeniem po czekających wampirach.
- Phineas, teraz ty. - Wszedł do sali operacyjnej; Phineas ruszył za nim.
- Chodz, Connor. Obejrzę twoje skaleczenia. - Shanna poprowadziła Szkota za mężem i
Phineasem.
- Jesteś dentystką, nie lekarką - burknął Connor.
- Jeśli umiem wyrywać zęby, to umiem też powyciągać szkło z twojej twarzy. - Pchnęła go
do środka i się obejrzała. - Ty następny, Ian.
Toni się skrzywiła.
- To będzie zabawne.
Radinka wyszła z sali uśmiechnięta.
- Gregoriemu nic nie będzie. Daj, wezmę małego i położę go spać. - Wzięła śpiącego
Constantine'a na ręce i wyszła z poczekalni.
- Ty też powinnaś się przespać - powiedział Ian do Toni. - Miałaś ciężki dzień.
- Nie wszystko było takie złe. - Jej spojrzenie zabłądziło na jego usta. Pomiędzy koszmarną
wizytą w szpitalu a strasznym wybuchem na parkingu był ten cudowny pocałunek.
Miała nadzieję, że Ian domyślił się, o czym mówi, bo nie odważyła się wspomnieć o tym
wprost w sali pełnej wampirów o nadludzkim słuchu. Podszedł bliżej.
- Nie żałujesz tego? Ten pierwszy nazwałaś błędem.
- Byłam skołowana. Wciąż jestem skołowana. - Pokręciła głową. - Nie wiem, co o tym
wszystkim myśleć. I ciągle muszę z tobą porozmawiać. To naprawdę ważne.
- Jesteś gotowa wyznać tajemnice?
- Kiedy już opatrzą ci rany.
- Nic mi nie jest. - Rozejrzał się po poczekalni. - Ale nie tutaj. Chodz. - Wyprowadził ją na
korytarz.
121
Rozdział 17
Ian szedł korytarzem.
- Damska czy męska?
- Słucham? - spytała Toni.
- Którą łazienkę wolisz? Chciałbym się trochę umyć.
- A, damską, chyba. Jeśli nie masz nic przeciwko.
Uśmiechnął się.
- Jeśli tylko będzie pusta. - Otworzył drzwi do damskiej toalety. - Halo?
Toni weszła za nim do środka i zajrzała pod drzwi kabin.
- W Romatechu jest dość pusto w niedzielę wieczorem. Tylko parę osób, które przychodzą
na mszę. - Ian odkręcił kurek i umył ręce nad umywalką.
Toni stała za nim.
- Nie ma cię w lustrze. Widzę siebie, jakby ciebie w ogóle nie było. To trochę straszne.
- Dziękuję. - Zebrał wodę w dłonie i chlapnął sobie w twarz. Krew spłynęła krętymi
strużkami po umywalce. - A teraz słucham twoich sekretów. - Wyrwał kilka papierowych
ręczników z dozownika i przycisnął do twarzy.
- Ostrożnie - ostrzegła go. - Lepiej, żebyś nie wepchnął tego szkła głębiej.
- No cóż, nie widzę, co robię. - Wrzucił ręczniki do kosza.
- Pozwól, ja to zrobię. - Zamoczyła kilka ręczników i złożyła je w prowizoryczną myjkę.
Ostrożnie otarła jego czoło.
- Sekrety, pamiętasz?
- No dobrze. - Wyjęła kawałek szkła z jego włosów i wrzuciła do kosza. - Po śmierci mojej
babci, kiedy miałam trzynaście lat, zostałam odesłana do szkoły z internatem w
Charleston. I byłam nieszczęśliwa, dopóki nie poznałam Sabriny.
- Twojej współlokatorki?
- Tak. Ona przyszła do szkoły po tym, jak jej rodzice zginęli w katastrofie ich małego
samolotu. Była jedynaczką, więc naprawdę była sama. Z początku po prostu myślałam, że
to fajnie, że jest na świecie ktoś bardziej nieszczęśliwy ode mnie. Ale potem ją poznałam i
zostałyśmy przyjaciółkami. A właściwie bardziej siostrami.
- Tak. - Ian potrafił to zrozumieć. Connor i Angus zawsze byli dla niego jak starsi bracia.
Toni wyrzuciła zakrwawione ręczniki do śmieci i zrobiła nowy zwitek. Zaczęła ocierać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl